piątek, 30 maja 2014

ROZDZIAŁ II



-Cześć. Tu Ana, wszystko u mnie w porządku.
             -Ana! Nareszcie, ileż można dzwonić?! Nie wzięłaś ze sobą amuletu! Dlaczego?! Zresztą… nieważne, są ważniejsza wprawy teraz.
             -Co się dzieje? Ojciec nadal wściekły?
             -Cicho, słuchaj i nie przerywaj. Podstawowe pytanie na ten moment: czy spotkałaś w ostatnim czasie jakiś podejrzanych ludzi? Jest ktoś teraz z Tobą? Jeśli tak, to powiedz „nie” i zachowaj spokój.
Pomyślałam, w sumie facet który niewiadomo skąd się wziął i kobieta-indianka udająca wróżkę to nie było zwykłe, codzienne towarzystwo.
             -„Nie” Ale o co tu wszystko się rozbiega?
             -Skup się. Przybierz proszę Cię maskę emocji dokładnie tak, jak ćwiczyliśmy to na zajęciach, nie zdradź swoich uczuć – poczekał chwilę – już?
             -Tak
             -A teraz powiem ci coś bardzo ważnego. Po otrzymaniu tej informacji spokojnie opuścisz miejsce, w którym się znajdujesz i ruszysz prosto do naszego domku w Everlock.
             -Tak, rozumiem – szczerze to zaczynał mnie przerażać, ale uwierzyłam jego szczerym zamiarom i skupiłam się na tym, aby stać się na zewnątrz „twardą skałą odporną na działania środowiska, bez względu na otoczenie i sytuację”.
             -Twój Ojciec został zamordowany.  To wszystko, co obecnie musisz wiedzieć. Uwierz mi, że istnieją naprawdę powody przez które tak Cię mocno ćwiczył i uwierz, lub nie, ale musisz do tych rzeczy wrócić.
Zamurowało mnie. Pierwsze moje emocje były niewiarygodnie… pozytywne? Pomyślałam sobie „fajnie by było” – tak, jakby Beorn po prostu sobie zażartował, a ja bym mu miała ochotę odpowiedzieć „super informacja, doprawdy”, ale w głębi siebie czułam, że to wcale nie był żart i gdy do mnie dotarł tak naprawdę sens jego słów miałam pustkę w głowie.
             -Ana, żyjesz?
             -Tak… tak, tak oczywiście.
             -Zabieraj się stamtąd jak najszybciej. Nie wiem kto dokładnie, ale któraś z osób w Twoim pobliżu w tym momencie stwarza wokół Ciebie aurę niebezpieczeństwa.
             -Zrozumiałam – odpowiedziałam stanowczo nagle stając się z powrotem osobą konkretną i rozmawiającą rzeczowo.
Od tego momentu czas biegł mi niezwykle wolno i jakby z jakąś mgłą pokrywającą mój umysł. Nie potrafiłam zebrać myśli i przywrócić wewnętrznego spokoju. Uśmiechnęłam się tak, jakbym przez telefon otrzymała naprawdę dobrą wiadomość. Gra- tego też byłam uczona od najmłodszych lat. Weszłam do restauracji. Koleś wyraźnie zaniepokojony czekał na mnie, a kobieta czekała za ladą. Obydwoje się na mnie patrzyli.
             -Wszystko jak najbardziej w porządku, zadzwoniłam do przyjaciela taty, który dopiero co się z nim widział. Ojciec po prostu ma nerwy z powodu mojej nieobecności. Kobieta najwyraźniej nieco histeryzuje moją ucieczką.
             -Wybacz, ja chyba też dałem się ponieść emocjom
             -Nic się nie dzieje- zaśmiałam się lekko dla pokazania, że to „żaden problem”
W tym momencie właścicielka przyniosła nasze jedzenie, ale tym razem już nic do nas się nie odzywając. Dobrze, że o nic nie pytała, bo nie musiałam dalej kłamać.
             -Dobra, jemy i ja szybko dalej ruszam w trasę
             -Ej! Szczerze to liczyłem, że spędzimy ze sobą trochę czasu…
             -Wujek obiecał mi w prezencie lepszy motocykl, jeśli tylko dziś uda mi się wrócić do domu, więc sam rozumiesz… możliwość nowej maszyny to jest to !
             -Ta, jasne… rozumiem- powiedział jakby nieco nadal nieprzekonany, czy to prawda.
             -Więc, powiedz mi jakie jest w końcu Twoje imię?
             -W najbliższym czasie prawdopodobnie nasze drogi się rozjadą, więc po co Ci ono teraz w tym momencie?
             -Heeej!  Trochę pozytywniej! Mówi to facet, który prosił się o moje imię na stacji krzycząc na pół ulicy, gdy już odjeżdżałam? W końcu świat okazał się tak mały, że jednak spotkaliśmy się kilka dni później na autostradzie! –starałam się brzmieć jak najbardziej pozytywnie, choć w tym momencie jego imię nie było istotne
             -Matthias , to moje imię.
             -Łał… brzmi tak…
             -Staro?
             -Może… coś w tym jest. Tak… tajemniczo po prostu…
             -Ha ha ha. No może –uśmiechnął się tym swoim zawadiackim uśmiechem
             -Dobra, w takim razie ja będę  się musiała już zbierać.
Matthias nie zadawał żadnych pytań dlaczego akurat teraz. Zapłaciłam swój rachunek, podziękowałam kobiecie- sama już nie wiem, czy tylko za obiad czy też za te druzgocące informacje, które poznałam dzięki niej. Gdy już odpaliłam motocykl krzyknęłam:
             -Miło się było poznać Matthias!
Ten tylko skinął do mnie sztucznie głową, widocznie będąc mocno zawiedziony, a może i lekko… czymś rozgniewany?
             Jego emocje w tym momencie zeszły dla mnie na drugi plan i jak najszybciej stamtąd odjechałam. Na autostarcie przy najbliższym skrzyżowaniu zjechałam na prawo. Powinnam jechać w drugą stronę, ale Matthias nadal za mną jechał i musiałam starać się od niego odłączyć. Na szczęście on pojechał prosto, więc ja okrężną drogą skierowałam się w stronę Everlock. Trasa do samego miasteczka zajęła mi około pięciu godzin. Co chwilę upewniałam się, czy nie ma za mną czarnego Ducati. Gdy dotarłam w pobliżu mojego celi powoi się już ściemniało. Musiałam się skupić, aby znaleźć drogę do domku, o którym mało kto w tych okolicach wiedział. Byłam tutaj zaraz po śmierci mamy, ale udało mi się szybko mimo upływu lat rozpoznać charakterystyczne, grube i rozłożyste drzewo stojące zaraz obok drogi, gdzie przebiegała leśna droga. Liczyłam, że będzie ona w nieco lepszym stanie do jazdy motocyklem, więc, aby przejechać musiałam się zmierzyć z dużą ilością piasku, dołków i wielkich dziur. Powoli udało mi się przejechać. Miałam wrażenie, że poza większą ilością chwastów i stanem drogi przez te 8 lat nic istotnego tutaj się nie zmieniło. Wzdłuż wjazdu nadal były wbite na poboczu popsute lampiony, które dawno nie dawały już światła. Było nadal widać pozostałości po drewnianym murku, który czasy swojej świetności przeżywał jakieś 90 lat temu, a teraz był cały spróchniały i nie trzymał się nawet w pionie. Przy jednym z zakrętów nadal stała rzeźba kamiennego gremlina. Ojciec kiedyś powiedział, że wierzono w to, że istoty ciemności lepiej nadają się na Stróży domów niż przedstawiciele dobra. Mnie osobiście figura ta po prostu zawsze przerażała i wolałam ją szybko omijać. Podjechałam pod dom, zatrzymałam motocykl i chwilę przyjrzałam się temu miejscu. Domek wyglądał raczej jak małam stara chatka z ciemnego drewna na której również czas odbił swój odcisk. Widać było wyraźnie, że deski na balkoniku przed wejściem były zapadnięte, okiennice z których wypadły szyby zabito deskami, a dach był cały zniszczony i łatany skrawkami różnych materiałów. Wokół tego miejsca rosły drzewa, jakby w idealnym kręgu. Był to równie zachwycający widok, jak zobaczenie tego po raz pierwszy na oczy- za każdym razem zachwycało tak samo. Wbrew temu, że nie miałam tu zbyt wielu dobrych wspomnień lubiłam to miejsce. Sprawiało ono wrażenie małego domku w jakim mieszkają zwykle dziadkowie i możesz ich odwiedzić w każde wakacje, po prostu mimo wszystko – było tu przytulnie.
             W tym momencie z domu wyszedł Beorn. Widać było na jego twarzy zmartwienie i oznaki tego, że ostatni czas nie był dla niego w ogóle pozytywny. Podkrążone oczy, przylizane włosy i smutne spojrzenie mówiło samo za siebie ile godzin musiał spędzić nad bijatyką z własnymi myślami i problemami.
             -No… tak się cieszę, że jesteś tak szybko – przytulił mnie – weź swoje rzeczy w miarę szybko i chodź, czeka nas dziś długi wieczór i sporo wyjaśnień. Odepnij sakwyyy- spojrzał na motocykl, nie było żadnych sakw, nie było… jego motocykla- Yyy… przepraszam, ale gdzie się podział mój Harley, którego ze sobą zabrałaś?
             -Noo, eee… ten… jakoś tak wyszło, że musiałam go zamienić na coś innego
             -Eh…Ana… Nie ważne już teraz, odzyskam go sobie jakoś później, teraz mamy ważniejsze sprawy na głowie
Zabrał moje rzeczy ze specjalnego kurfa przypiętego z tyłu motocykla i ruszył do domku, a ja zaraz za nim.
             -Chcesz herbatę lub kawę?
             -Beorn!- stanęłam przy pokazać swoje oburzenie- co się z Tobą do jasnej cholery dzieje? Dzwonisz do mnie, mówisz prosto z mostu, że mojego ojca zamordowano, a pierwsze o co mnie pytasz to swój motocykl i …herbata? Może jeszcze zamieszasz mi powiedzieć, że wszystko to był jeden wielki żart, żebym tylko tutaj przyjechała?
             -Spokojnie, chodź za mną.
Poszedł do salonu, gdzie zauważyłam odsuniętą półkę na książki, a za nią drzwi, o których wcześniej nie miałam pojęcia. Zeszliśmy w dół ciemnymi schodami do wąskiej piwnicy, w której znajdowały się kolejne drzwi, tym razem z wieloma przyciskami, pokrętłami, grube, niczym wejście do bankowego sejfu. Beorn sprawnie otworzył  je. Za nimi było jak w wojskowej bazie: stalowe stoły, duże ekrany pokazujące masę skomplikowanych informacji, powieszone bronie na ścianach i wszelkiego rodzaju ubiór do zajęć taktycznych. Na środku, przy stole w formie podłużnego kryształu stało kilkoro ludzi debatując nad stertą jakiś papierów. Beorn chrząknął, a wszyscy jednocześnie odwrócili się patrząc na nas uważnie. A raczej… na mnie. Jedni mieli w oczach jakby błysk, inni… niedowierzanie, a nawet wydawało mi się, że u niektórych zobaczyłam nutkę znudzenia.
             -To jest Anabeth, córka naszego dotychczasowego przywódcy Edberga jak wiecie.
             -O żesz w mordę- powiedział facet o barczystej budowie wyglądający prawie jak szafa – byłem przekonany, że również już jest po Tobie mała. Kieeeedy ja Cię ostatnio widziałem!
             -Daj spokój Silyen, ona z pewnością nas nie pamięta- powiedział drugi, wysoki blondyn, może w wieku… 25 lat.
                 -Dobra, cisza- powiedział Beorn.- Anabeth, jest tutaj cała nasza ekipa, której przewodniczył wcześniej Twój Ojciec.
                 -Co do za pojebana sekta? Co to w ogóle ma być? Macie jakiś związek ze śmiercią mojego ojca, czy co? Uprawiacie jakąś dziką magię, czy jaki cel tego spotkania świrów?
                 -Spokojnie. Twój Ojciec 20 lat temu, gdy walczyliśmy o bezpieczeństwo miasta zdradził na pewne… tajemnice. Miał wtedy przyjść właśnie na świat twój brat, którego chciał chronić, a jego narodziny mogły pogorszyć całą sytuację bitwy.
                 -Ale ja nie mam brata, więc o czym Ty mówisz?
                 -Twoja mama miała w sobie śladowe ilości krwi elfickiej – kontynuował Beorn udając, że nie słyszał mojego pytania- mogła się ona uaktywnić w pełni właśnie w waszym pokoleniu.
                 -Beorn. Zawsze miałam Cię za człowieka z dobrym poczuciem humoru, ale nie przyszłam tutaj na lekcje z jakiś wymyślonych bajeczek o elfach i wróżkach.
                 -Twój Ojciec od wielu lat walczył z nieludzkimi istotami przez co zdobył wielu wrogów wśród grupy im przewodzącym. Przeciwnicy jego byli przekonani, że syn Maryann odziedziczy po niej całą tę krew, a wtedy będą mogli zniszczyć elficki ród do końca jednocześnie zabierając Edbergowi wszystko, co kocha. Maryann nie powiedziała nikomu jednej bardzo ważnej informacji- że spodziewała się bliźniaków. Mrocznonoścy nie chcieli pojawiać się w domu znanego i poważanego łowcy osobiście z racji na ich obietnicę, że nie będą atakować ludzi. Wysłali więc Eunule – czyli istoty, które były kiedyś ludźmi, chcieli nieśmiertelności, ale postąpili źle oddając w zamian za to swoje posłuszeństwo Mrocznonościom, który wolną wolę zostawiają tylko nielicznym. To coś jak rodzaj wampira, którego zapewne kojarzysz z książek , czy filmów. Jest jednak spora, zasadnicza różnica: nie ma tu wspaniałej miłości, w której wampir obiecuje swojej ukochanej wspaniałą wieczność, bo on w tym świecie nie może o tym decydować, a tylko i wyłącznie Najwyższa Rodzina, czyli dla nich coś w stylu królewskiego rodu. Nie ma też mitów takich jak ich wrażliwość na światło, czy niechęć do symboli religijnych albo słabość na srebro. Można ich rozpoznać jedynie widząc bezpośrednio ich atak na człowieka, obserwując po zachowaniu, lub wyprowadzając z równowagi, gdy widać wtedy u nich powoli siniejące usta od gniewu. To istoty wyglądający niczym ludzie pomijając ich wiecznie młody wygląd, wiek, zdobytą przez lata wiedzę, sprawność fizyczną i jeszcze… sporo innych różnic.
                 -Czekaj, czekaj, czekaj. To ja mam brata, a moja mama nie zginęła spadając ze schodów, gdy miałam 10 lat?
                 -Osoba, której od małego mówiłaś „mamo” nie była nią. Była to tak naprawdę Twoja ciotka, a moja…żona. Kiedy twój Ojciec był na kolejnym wyjeździe grupa Eunuli- jak policzyliśmy później zapewne było ich około 10 wpadła do waszego domu. Twoja matka ze strachu zaczęła wtedy rodzić. Te bestie zabrały Twojego brata, zabiły matkę i uciekły. Zdążyła ona zadzwonić do mnie. Kiedy przyjechałem kilka minut za późno ujrzałem istną masakrę: krew była wszędzie. Oceniłem szybko sytuację: Maryann miała rozerwane gardło, a obok niej widziałem odcisk po leżącym tam wcześniej małym, zakrwawionym dziecku, którego już nie było. Usiadłem i załamałem się, że nie zdążyłem temu zapobiec. Widziałem, że Mary walczyła do samego końca, ślady na jej rękach wskazywały na walkę. Zastanawiałem się co ta biedna kobieta musiała przeżyć parę chwil temu, kiedy rodząc wiedziała, że zabiorą jej dziecko krwiożercze istoty. Nie wiedziałem jak przekazać tę informację Twojemu Ojcu. Nagle zauważyłem, że brzuch Twojej mamy poruszył się. Byłem przekonany, że mi się wydawało, lub, że był to normalny ruch płynów po urodzeniu dziecka. Siedziałem dalej, ale gdy zobaczyłem w brzuchu odcisk małej łapki serce podeszło mi do gardła i zrozumiałem, co Maryann miała na myśli mówiąc „a może szczęście tym razem przyjdzie do nas podwójnie, kto wie?”. Takim oto sposobem pojawiłaś się Ty. Co się stało z Twoim bratem? – do tej pory nie mamy pojęcia, ale nie trudno jest chyba przypuszczać, ze zapewne nie żyje.
                 -Chcesz mi powiedzieć, że banda mrocznych, głodnych zemsty potworów nasłała na moją rodzinę drugą bandę mrocznych, nie posiadających własnej woli potworów, a moja matka nie była tak naprawdę moją matką?
                 -W skrócie… to tak.
Stałam jak strzelona piorunem informacji nie wiedząc, czy się z tego śmiać, płakać, czy co zrobić z usłyszaną właśnie historią jaką przedstawił mi Beorn. Reszta osób stała równie cicho. Odebrało mi mowę, nie wiedziałam kompletnie, co powiedzieć, czy jakie zadać kolejne pytania. Wydawało mi się to być absurdalnie śmieszną historią po prostu… nie mogącą być prawdziwą.
                 -W takim razie co z moim Ojcem? Dlaczego mnie nie szukał? Skoro był jakimś Łowcą mógłby mnie w takim razie w każdym momencie sprowadzić do domu, kiedy uciekłam.
                 -W pewnym momencie faktycznie na chwilę nam się wymknęłaś, ale po części ta Twoja ucieczka była zaplanowana. Edberg przeczuwał, że oni się do niego wybierają, ale nie chciał, by odkryli Ciebie. Naprawdę myślisz, że tak po prostu oddałbym Ci kurtkę z moimi kluczami?
                 -Czyli, że ja uciekłam tak naprawdę według waszego planu?!
                 -Tak to się właściwie przedstawia.
                 -No pięknie… A co się stało z moim ojciem po jego… po… po tym całym zdarzeniu z potworami? Gdzie on teraz jest?
                 -Został spalony według tradycji Łowców, aby Mrocznonoścy nie mogli niepokoić miejsca jego pochówku. W testamencie na pewno napisał Ci miejsce, gdzie chciałby, abyś rozsypała jego prochy.
                 -Dlaczego miałabym robić dla  niego coś, co mi napisał?
                 -Nie rozumiesz nic głupia dziewczyno? Całe życie szkolił Cię, abyś umiała się obronić, abyś… mogła się zemścić, gdy przyjdzie na to czas!
                 -Taaa, jasne, przez co ja miałam zmarnowane pół życia i brak jakichkolwiek kontaktów osobistych, masę siniaków, złych wspomnień i…i…i… nic dobrego! W dodatku miałabym uwierzyć w te wszystkie historyjki?
                 -Chodź, Zobaczysz coś, co mam nadzieję Cię przekona do tego, że mówiłem prawdę.
Weszliśmy za następne drzwi. Te wydawały się być jeszcze większe i grubsze niż poprzednie. Zobaczyłam na końcu małego, ciasnego, szarego korytarzyka drzwi jak do więziennej celi. Zdałam sobie sprawę, gdy dotarły do mnie dochodzące stamtąd dźwięki szamotania się, że to właśnie musiała być jakaś cela.
                 -Jest tutaj jeden Eunul, radzę Ci nie podchodzić zbyt blisko do kraty.
Ostrożnie podeszłam na odległość około metra, by móc choć trochę zobaczyć to, co znajdowało się za małym, prostokątnym okienkiem z kratami. Siedziała tam samotnie dziewczyna – na pierwszy rzut oka dałabym jej maksymalnie 16-17 lat. Piękne, długie blond włosy były w okropnym stanie. Była w całym mokrym ubraniu i brudnym tak, jakby dopiero co wróciła z lasu po miesięcznej próbie szkoły przetrwania. Siedziała przy ścianie z kolanami przy brodzie, patrzyła się pusto w ziemię przed sobą.
                 -To okropne jak wygląda ta dziewczyna! Dlaczego ją tu trzymacie? Mam zgłosić to policji, czy sami z własnej woli ją wypuścicie?
                 -Fakt, dlaczego ją tutaj trzymamy ma dwa powody. Jeden zaraz mam zamiar Ci pokazać.
Wyjął z kieszeni kurtki fiolkę z napisem „A Rh+” – krew… no tak… czego ja się miałam niby spodziewać po tych wszystkich historiach, soku jabłkowego?
                 -Wrzuć to i obserwuj jej reakcję. Jak uznasz, że możesz do nas przyjść na dalszą część rozmowy to zapraszam.
Stałam tak dłuższą chwilę mając wewnątrz siebie bitwę myśli, czy nie wypuścić tej dziewczyny – w końcu to może jakiś urojony pomysł tych ludzi. To tylko biedna, zaginiona nastolatka. Nawet jeśli udałoby mi się otworzyć te drzwi to i tak nie udałoby mi się przedrzeć przez tylu wyćwiczonych Łowców, więc po co dodatkowo mam stresować ją wrzucaniem do celi jakiejś butelki z krwią?
                 Wrzuciłam. To było silniejsze ode mnie. Wewnątrz mnie siedziało to … to zło wierzące, że część z tych historii musiała być prawdą. Butelka upadając rozbiła się chlapiąc po wszystkich ścianach małej celi. Przeżyłam w tym momencie szok. Dziewczyna zerwała się w ułamku sekundy i jak opętana zlizywała ciecz z ziemi. Nie zwracała wcale uwagi ani na swój wygląd, ani na swoje zachowanie. Tak jakby w tym momencie krew była centrum jej świata. Jej tęczówki zrobiły się kompletnie bordowe jak ta krew, a skóra zrobiła się okropnie blada- wręcz…biała. Nie żeby wcześniej wyglądała na opaloną, po prostu jak osoba nie przebywająca na słońcu, ale teraz?! Teraz była ona barwy niczym jej jasne zęby. Ruchy miała szybkie tak, że nie dostrzegałam wszystkiego, co robiła. Po około 30 sekundach z butelki 0,5 litrowej nie zostało nic, niewiarygodne! Dziewczyna dopadła do drzwi wyciągając ręce przez kraty i śliniąc się na mnie, a raczej na sam mój widok. Musiałam się cofnąć. Przyjrzałam się jej lepiej. Oczy straciły ten smutny wyraz i ludzkie spojrzenie, jakie dostrzegałam w nich na samym początku. Usta straciły malinowy kolor i zaczęły się robić sine. Oddychała z otwartą buzią niczym drapieżne zwierzę. Byłam przerażona tym, co widziałam.
                 Stojąc tak narastał we mnie gniew. W końcu to takie monstra zabiły moją mamę, której dlatego nie mogłam nigdy osobiście poznać. Zapewne zabiły też mojego brata, a goście, którzy je stworzyli i nasłali na moją rodzinę dodatkowo zabili mojego ojca. Nie żeby było mi go jakoś specjalnie żal, ale wychodziło na to, że przez jakiś chorych na umysł typków zostałam teraz sama! Wiedziałam, że nie będę mogła tego tak zostawić. Chciałam najlepiej od razu zabić tę Najwyższą Rodzinę i pokazać im, gdzie ich miejsce. Ale skoro do tej pory nie zostało to zrobione przez ludzi znajdujących się w pokoju obok to znaczy, że nie może być to takie łatwe zadanie. W głębi siebie postawiłam sobie to na wagę mojego honoru, aby wypełnić to zadanie. Jestem Anabeth Moonvile i już wiem, dlaczego honor tego nazwiska był tak ważny dla mojego ojca. Osobiście przysięgam, że z równie wielką dumą pewnego dnia wykrzyczę swoje nazwisko do osoby najbardziej odpowiedzialnej za krzywdy jakich doświadczyłam chwilę przed tym jak… ją zwyczajnie zabiję.
                 …Ale najpierw muszę się dowiedzieć jak to zrobić…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz