„Prędkość jest wolnością duszy” –
właśnie chyba tak opisałabym najlepiej jak mogę stan w jaki właśnie chciałabym
osiągnąć. Jest noc, niebo wydaje się być koloru niemalże czarnego. Księżyc dziś nie jest obecny na niebie, widać
na nim jedynie pojedyncze punkciki, rzekomo- gwiazdy, ale kto by uważał je za
istotne w tym momencie … Środek nocy, a jedyną rzeczą podtrzymującą mnie na
duchu jest przyjemy wiatr we włosach i dźwięk brzęczącego silnika mojego
motocykla. Jadę autostradą mijając po swojej prawej stronie jezioro, o którego
nazwie w tym momencie nie mam nawet „zielonego pojęcia”. Lampy wzdłuż ulicy nie
działają wszystkie, więc nie ma tu za wiele światła. Gość przede mną gwałtownie
hamuje tak, że ledwie udaje mi się uniknąć z nim zderzenia. Po raz kolejny karcę
siebie w duchy, że przy tak nieuważnej jeździe i zamyślaniu się daleko nie
zajadę. Ale … zaraz to uczucie niepokoju mi mija, ponieważ nerwy okazują się
silniejsze od zamartwiania się o swoje bezpieczeństwo i szczerze nie interesuje
mnie to, jak zakończy się dzisiejsza noc. Liczy się tylko adrenalina z jazdy.
Sprawnie odkręcam mocniej manetkę dodając szybko gazu. Lewym pasem zwinnie
wyprzedzam każdy napotkany pojazd. Nikt raczej mnie nie wyprzedza z prędkością
na liczniku blisko 250km/h. To wcale mi nie wystarcza, jadę dalej… nie
zwalniam. Mam ochotę krzyczeć i oddać gdzieś swoje emocje, mam ochotę… uciec od
swoich myśli i ostatnich wydarzeń.
Patrząc
na kokpit maszyny zauważyłam świecącą się lampkę wskazującą, że paliwa w baku
jest już niewiele. Po przejechaniu kilku kilometrów zjechałam na paskudnie
wyglądającą stację benzynową z równie paskudnie wyglądającą restauracją. Nazwa
,,Caffe Station” nie była w najlepszym stanie. Neon z szyldu był brzydkiego,
blaknącego, niebieskiego koloru i wyświetlał raczej tylko „afe taion”. Zalałam
bak do pełna – w końcu wiedziałam, że zanim emocje mi opadną czeka mnie jeszcze
wiele kilometrów drogi. Idąc do kasy minął mnie gburowato wyglądający facet
wraz z córką w wieku może 12 lat. Standardowo- jak można było się spodziewać w
sklepie kupił tę gorącą kawę o której informował szyld lokalu. Jakoś z góry
niewiadomo czemu odrzuciło mnie od niego, a na twarzy pojawił się krzywy
grymas. W głowie zakołowała się myśl: to właśnie przez takiego typu ludzi -
traktujących auto jak relaksacyjne siedzenie niczym na domowej sofie w
rodzinnym klimacie, przy jedzonku, gorącej kawusi w kubku, mających gdzieś, co
dzieje się wokół nich – ginie najwięcej kierowców jednośladów. Wygoda wprawia
ich po prostu w mylne wrażenie bycia ,,królem autostrady”. Myślę, że jeszcze
najlepiej brakowałoby im tylko poduszki do snu, nie mówiąc już o tym, żeby ktoś miał od nich wymagać,
aby częściej spoglądali w lusterka… I po raz kolejny, gdy już prawie emocje mi
opadły, to znów się we mnie zagotowało z powodu śmierci kierowców jednośladów,
a przecież ten człowiek mógł być całkiem porządnym kierowcom…
Sprzedawca
niezbyt przystojny właśnie puścił do mnie oczko. Nawet nie zareagowałam na ten
gest, ponieważ nie miałam teraz żadnej
ochoty na zawieranie jakichkolwiek znajomości. W swoim życiu raczej odwykłam od
towarzystwa, miałam tylko czas głownie na zajęcia, które ciągle robił mi
ojciec… Podziękowałam mu za zaproponowane ciastko, które wyglądało jakby było
zrobione jakiś tydzień temu. Z powrotem założyłam kask i udałam się w stronę
motocykla. Wsiadając spojrzałam jeszcze raz, dla pewności na sakwy przypięte po
bokach, czy aby na pewno są dobrze się trzymają. Miałam tam wszystkie swoje
niezbędne rzeczy, które wzięłam ze sobą wychodząc w pośpiechu z domu.
Seria
wydarzeń, która sprawiła, że jestem teraz właśnie tu – setki kilometrów od domu
zaczęła się 5 dni temu. Wspomnienia znów napłynęły mi do głowy…
Pani
na lekcji WF znów nie podobały się moje nowe siniaki, które próbowałam po raz
kolejny usprawiedliwić potknięciem się na schodach. Tym razem trening ojca był
tak ciężki, że wyglądałam bardziej jak potłuczona śliwka, a nie jak normalna,
18-letnia dziewczyna. Miałam tego po dość po dziurki w nosie. Tego samego
nieszczęsnego dnia, a był to 27 marca, kiedy to pogoda z dnia na dzień robiła
się coraz piękniejsza, gdy wracałam ze szkoły zadzwonił do mnie przyjaciel
Gregor z informacją, która uczyniła mi dziurę w sercu.
-Cześć Ana, możesz rozmawiać?
Cały
Greg… jak zwykle musi się przywitać zdrobnieniem od mojego imienia, którego nie
lubię – Anabeth. Imię to brzmi dość sztywnie i ludzie często się śmieją, że
pewnie urwałam się z jakiejś rodziny, gdzie rodzice są Gotami, ponieważ dla
nich brzmi nieco mrocznie. Ana to zdrobnienie, które lubiłam i akceptowałam,
gdy ktoś tak do mnie mówił.
-Tak, mogę. Właśnie wyszłam ze
szkoły, więc mam tylko kilak minut zanim dojdę do domu. Co chcesz?
-Mam ważną informację, a nie
chciałem dzwonić kiedy będziesz w domu, by Twój ojciec nie dowiedział się o
naszych kontaktach i nie zrobił Ci dodatkowego treningu, jak nie ewentualnie
domowej apokalipsy. Ale tak na serio- powiedział tonem, który zmroził mi krew w
żyłach.- wczoraj były wyścigi nocne, nie mogłem się do Ciebie rano dodzwonić.
Zamarłam,
stanęłam w miejscu. Znałam Grega - nie
dzwoniłby do mnie tylko z informacją o opuszczonych przeze mnie wyścigach
nocnych …
-Co się stało? –wyrzuciłam z siebie
wręcz rzeczowo.
-Ana, ale proszę Cię, tylko
spokojnie… -przerwał parę sekund po czym dodał- Mike nie miał wczoraj
szczęścia… nie wyrobił się na zakręcie i wpadł w poślizg.
Przełknęłam
ślinę i z trudem złapałam oddech. Wiedziałam co to zapewne oznacza, ale nie
chciałam dopuścić do siebie myśli o utracie kolejnego bliskiego przyjaciela.
-Co Ty chcesz przez to powiedzieć?
Nie mówisz chyba, że …?
-Tak, właśnie to chcę powiedzieć.
Pożegnanie odbędzie się jutro w kościele św.Leonarda o godzinie 12, prześlę Ci
sms z dokładnym miejscem wcześniejszego spotkania motocyklistów do przejazdu.
Mam nadzieję, że jakoś uda Ci się oszukać ojca, aby wyrwać się z domu. I
proszzz….
Rozłączyłam
się, nie wytrzymałam. Każdy z nas bierze pod uwagę niebezpieczeństwo tego, co
może się stać na drodze, ale zawsze takie zdarzenia uderzają w serce z taką
samą siłą, szczególnie, gdy dotyka to któregoś z naszych przyjaciół. Musiałam
usiąść na ławce i pomyśleć. Jutro jest sobota… nie ma opcji, żeby oszukać tatę
i wymigać się od tego jego chorego ćwiczenia. Odkąd skończyłam 10 lat każdego
dnia rozkazuje mi trenować ze sobą „milion” rodzajów broni – od mieczy, po nowoczesne
karabinki MP4, MP7, czy starodawne łuki, kusze i włócznie. Do tego były jeszcze
sztuki walki i wszystko, co ze sportem związane. Nieraz próbowałam się
sprzeciwić, przecież to jawne uczenie swojego dziecka przemocy, ale powiedział,
że jeżeli nie będę się słuchać to nie będzie opłacał mojej szkoły i będę mogła
pomarzyć o wychodzeniu gdziekolwiek z domu…
„Aby
porządnie móc się obronić musisz umieć wszystko. Wszystko i perfekcyjnie. Do
perfekcji potrzeba codziennego treningu”- to właśnie słyszałam od niego
niemalże każdego dnia. Już sama nie wiem ile razy to zdanie pojawiło się w
moich uszach, ale za każdym razem brzmiało to tak samo- stanowczo, głosem
nieznoszącym sprzeciwu, tak, jakby od tego miało zależeć Twoje życie. W takich
właśnie momentach żałowałam, że nie mam mamy.
Gdy
wracając ze szkoły, dokładnie tydzień przed moimi dziesiątymi urodzinami
zastałam w domu tatę rozmawiającego z grupą policjantów. Wszędzie przed domem
stały radiowozy, zauważyłam też kolegów z taty pracy, którzy zawsze mnie przerażali
swoim wyglądem i oschłym podejściem do ludzi. Zanim zdążyłam podbiec do taty z
pytaniem „co się stało?” jeden z nich zauważył mnie, spojrzał na tatę, który
skinął mu głową, chwycił i bocznym wejściem zaprowadził do pokoju zamykając
mnie samą bez żadnego słowa wytłumaczenia. To, co było później długotrwale
zapadło mi w pamięci…
Okej, to by było na tyle
wspomnień w chwili obecnej sprzed lat, mamy nie ma i tyle.
Tego
dnia, kiedy zadzwonił Greg tak zamyśliłam się idąc powoli do domu, że
niespodziewanie szybko znalazłam się pod swoim domem.
-O! Dobrze, że nareszcie już
jesteś. Co tak późno? Zgubiłaś się po drodze, czy co?Droga z Twojej szkoły trwa
zaledwie 7 minut i więcej chyba nie ma gdzie zbłądzić. Szybko przebierz się na
trening i chodź do salki w piwnicy.
Nooo
nie… akurat w momencie, kiedy chciałam już zdecydować się na nie wrócenie do
domu tata akurat musiał iść wyrzucać śmieci i mnie zauważyć – co za pech! W
taki dzień, po takich emocjach nienawidziłam do szczególnie za to jak się
odnosił w stosunku do mnie. Wchodząc do kuchni zaczęłam się zastanawiać nad
jutrzejszym dniem.
-Pani od WF może będzie znów do
Ciebie dzwonić
- Czego znowu ma niby chcieć ode
mnie ta kobieta? Co? Nie ćwiczysz na lekcjach? Bo jeśli tak, to wiedz, że tylko
i wyłącznie będzie to Twoja wina i to Ty będziesz ponosić tego konsekwencje,
nie ja!
-Ćwiczę i to niestety nie tylko w
szkole- tata puścił tę uwagę jakby jej nie było-Twoje treningi wystarczają mi
aż ponad to, uwierz mi…
-Powiedziałem Ci już nie jeden raz,
że nie interesuje mnie Twoje zdanie w sprawie treningów i nie chcę słyszeć
żadnych komentarzy. Szkoła jest Twoim interesem, a jak nauczycielka zadzwoni to
ją szybko zmyję, żeby się odczepiła!
Wiedziałam,
że tym razem Pani Dwyernlock nie odpuści tak łatwo, ale nie wolałam wchodzić
dalej w ten temat widząc reakcję ojca. Tego dnia miałam ochotę nie oglądać go
najlepiej wcale, ale nie miałam innego wyjścia.
-Jutro
o godzinie 12 muszę jechać zrobić szkolny projekt z biologii – rzuciłam, zanim
mój mózg zdążył zaprotestować i przemyśleć „milion” złych reakcji ze strony
taty…
Ojciec
spojrzał na mnie jakbym powiedziała mi co najmniej, że właśnie wyrzuciłam mu na
śmietnisko całą piwnicę jego broni i starannie podpaliłam… w zasadzie to
nabrałam ochoty, by kiedyś mu tak uczynić.
-Nie ma takiej opcji
Krótko
i stanowczo.
-Ale ja muszzz…
-Powiedziałem NIE! Szkoła obędzie
się bez Twojego jednego projektu, trening w tym momencie powinien być dla
Ciebie istotniejszy niż takie pierdoły.
W tym
momencie do kuchni cicho wszedł Beorn – przyjaciel taty pomagający mu w
szkoleniu mnie najczęściej z zakresu tajskich sztuk walki, medytacji i
psychoanalizy zachowania przeciwnika. Chyba jedyna dla mnie miła osoba z całego
tego grona. Czasami w duchu wolałam udawać, że to on jest moim prawdziwym
ojcem.
-Ooo co znowu te krzyki? Nie
możecie choć raz spróbować się dogadać? –zapytał z miną na twarzy w stylu „jak
zwykle u Was to samo”
-Nic istotnego. Zdecydowałeś już,
kiedy zabierzesz Anabeth na szkolenie do Enzo? Ja nie mam teraz na to czasu,
jest sporo spraw do załatwienia w tym mieście.
-Tak, konkretnie to dzisiaj,
właściwie to jak najszybciej, bo czas goni również mnie, a dokładnie w tym celu
przyjechałem.
COOOooo!
NIE ! Dlaczego akurat dziś? Miałam ochotę krzyczeć, zapytać się do oczami
„dlaczego mi to robisz?” powiedzieć mu „proszę, nie dzisiaj”, ale tata mnie
wyprzedził…
-Masz 20 minut, spakuj
najważniejsze ubrania, zeszyty z notatkami z taktyki terenowej, niezbędnik
przetrwania i alarmówkę. Nie zapomnij o amulecie.
Wybiegłam
z kuchni. W swoim pokoju od razu zaczęłam pakowanie się, ale nieco inne niż
powiedział mi ojciec. Decyzję podjęłam chyba już wewnątrz siebie wcześniej,
może nie do końca będąc tego świadomą. Wzięłam parę ubrań, dodatkowy telefon,
zdjęcie mamy i całe oszczędności jakie udało mi się zgromadzić. Amulet dziwny,
niewiadomo po co, od jakiś zabobonów- zostawiłam. Nie miałam zamiaru słuchać
ojca ze świrem, jakby naszą planetę miało nawiedzić co najmniej UFO.
-Aaaanabeth, długo jeszcze będziesz
kazała Beornowi czekać?
Jej,
jaki jego głos był irytujący… Wychodząc z pokoju mocno trzasnęłam drzwiami, aby
pokazać moje podejście i zdanie do całej tej sytuacji.
-Czym jedziemy?- zapytałam chłodno
-Moim motocyklem. Przypnij sakwy,
weź swój kask, a ja już idę.
Wyjechaliśmy
około godziny 16 w stronę Nowego Orleanu. Droga wydawała się ciągnąć bez końca.
Jechało się długo, ale to nie przeszkadzało w niczym. Beorn był bardzo dobrym
kierowcą- prowadził delikatnie, ale jednocześnie pewnie wyprzedzał każdy
napotkany przez nas po drodze pojazd. Na pustych i równych drogach wskazówka na
„blacie” nie schodziła praktycznie poniżej 190km/h. Lubiłam z nim jeździć – to
on „zaraził” mnie miłością do jednośladów. Pamiętam ten dzień, kiedy jako
dziecko zapytałam się „Dlaczego wujku ty tak właściwie jeździsz? Nie lepiej Ci
jechać wygodnie w samochodzie, a nie w takiej skurzanej, czarnej kurtce w
taaaki upał?”- miałam może wtedy z 5 lat. Pamiętam nie tyle ten dzień, nie tyle
to pytanie, co – jego odpowiedź. Zrobił poważną minę, jakby miał wygłosić coś
naprawdę ważnego – „Widzisz moja Ano… to jest po prostu taka emocjonalna więź,
coś jak miłość. Trochę jak Twoja przyjaźń do Twojego misia… Wiesz, że On nic Ci
nie powie, ale cieszysz się z tego, że go masz. Bo po prostu cztery koła
samochodu mogą ruszyć Twoje ciało, ale dwa koła motocykla ruszą już Twoją
duszę”. Uśmiechnęłam się z powodu tego wspomnienia…
Około godziny 23 widząc przy drodze
jakiś zjazd z restauracją poklepałam Beorna wskazując mu na to miejsce. Lokal
okazał się raczej miejskim barem, w którym był spory tłum tańczących ludzi do
muzyki klimatów disco polo. Lokalni faceci standardowo wspomagali się napojami z
baru, po czym próbowali znaleźć sobie partnerkę na parkiet. Zauważyłam, że
kelnerka w średnim wieku najwyraźniej ma w głowie jakieś zmartwienia, a już na
pewno dość przebywających tutaj ludzi i najchętniej poszłaby już do domu.
Postaraliśmy się szybko znaleźć wolne miejsca, żeby nie zwracać na siebie uwagi
lekko podpitych gości. Dwa miejsca w lewym rogu lokalu znajdujące się za małą
półścianką okazały się strzałem w dziesiątkę.
-Jak droga? Żadnych problemów tam z
tyłu?
-Tak, wszystko okej, tylko w zasadzie…
teraz mi trochę zimno jak zostawiłam swoją kurtkę w sakwie…
-Masz, załóż sobie teraz moją-
uśmiechnął się jak stary, dobry przyjaciel
-Dzięki, serio-uśmiechnęłam się
lekko-Wiesz co? Zanim przyniosą nam jedzenie to ja może poszukam sobie jakiejś
toalety
-Mam iść z Tobą? Dużo tu ludzi w
końcu…
-Nie no co ty, pilnuj nam miejsc,
bo będzie później problem i co? – uśmiechnął się znów na ten mały żarcik- Nie
mam w końcu 10-ciu lat, a bijatyka to dla mnie nie tylko gry komputerowe.
Spokojnie, dam sobie radę
Lubił
gdy robiłam z siebie „dorosłą, dumną damę”, która jest mimo wszystko
niezależna. Lubił też, gdy mówiłam, że nie mam 10-ciu lat – to chyba wywoływało
w nim dobre wspomnienia. Teraz mogłam spokojnie iść licząc na to, że mój żart
naprawdę się udał i Beorn niczego nie świadomy zostanie na swoim miejscu.
Wychodząc z baru sprawdziłam jedną rzeczy –tak, kluczyki od Harleya Beorna były
w kieszeni jego kurtki. Łazienka nie była dla mnie w tamtym momencie istotna.
Wsiadłam na ten jego motocykl myśląc o tym, co pomyśli sobie o mnie i moim
zachowaniu mój opiekun i o tym, co zrobi mój ojciec, gdy dowie się, że zabrałam
maszynę i odjechałam.
Bardzo długo gnałam przed siebie
nie zwalniając praktycznie wcale. Czułam w kieszeni swojej kurtki wibracje
ciągle dzwoniącego telefonu. Po przebyciu około 100 kilometrów zdecydowałam się
na oddanie Harleya do komisu. Był za bardzo charakterystyczny i łatwo byłoby go
zlokalizować. Wymieniłam go na całkiem dobre Suzuki GSX-R koloru białego i
jeszcze dostałam do niego sporo pieniędzy dopłaty. Byłam zadowolona. Mimo, że
dobrze jeździło mi się na „laluni” opiekuna to jednak preferowałam modele
bardziej sportowe. Podobało mi się zginanie się na zakrętach, szybkie
przyspieszenie, siedzenie jak zawodowy, rajdowy kierowca – tak po prostu „z
charakterem”. Mimo faktu, że nabyłam całkiem fajny i szybki motocykl czułam
lekki żal, bo wiem, że właściciel Harleya był do niego bardzo przywiązany. W
kiosku obok kupiłam nową kartę do drugiego telefonu. Swój wyłączyłam –
naoglądałam się filmów, gdzie uciekających znajduje się po sygnale telefonu i
wolałam nie ryzykować tym samym. Udałam się też do najbliższego pubu i
zamówiłam zimną lemoniadę. Obok mnie, przy barze usiadł jakiś facet bezczelnie
cały czas mi się przyglądając.
-Taka ładna paniusia, a siedzi
sama?
-Nawet nie próbuj, nie mam ochoty
na rozmowę.
-Widocznie masz jakiś problem.
Napijesz się? Ja stawiam
-Mówiłam spieprzaj, nie będę dwa
razy powtarzać.
Przyjrzałam
mu się uważniej. Był dobrze zbudowany. Facet o czarnych włosach i kolorem oczu
mocnej czekolady. W zasadzie- dobre ciastko.
-Jeden drink jeszcze nikomu nie
zaszkodził, a może i pomoże na te Twoje problemy.
-Prowadzę. Nikt nie mówił, że mam
problemy, a jeśli nawet to w przeciwieństwie do Ciebie nie rozwiązuję ich wódką
i desperackim poszukiwaniem kontaktów przy barze.
-Huh- zaśmiał się- zawsze masz taki
cięty język?
-A Ty zawsze jesteś tak nieznośny
dla obcych?
Uśmiechnął
się, w sumie… to nawet ładnie.
-Widziałem Cię jak przyjechałaś.
Fajna maszyna. Powiem Ci, że oryginalnie, niewiele dziewczyn decyduje się na
jazdę motocyklem.
-A widzisz, to wszystko po to,
by takich natrętów jak Ty – podkreślając
mocno to słowo- na trasie trzymać jak najdalej od siebie… - nie mogłam
powstrzymać się od szyderczego uśmiechu wskazującego, że jestem zadowolona ze
swojej ciętej riposty.
Pan o
ciemnoczekoladowych oczach spojrzał przed siebie zamyślony, znów się
uśmiechając.
-Przepraszam- zwrócił się do
barmanki- może ja również poproszę o zimną lemoniadę, najwyraźniej na koleżankę
działa wyjątkowo chłodząco…
-Nie jestem Twoją koleżanką.
Zapłaciłam
za lemoniadę, obrzuciłam gościa ostatnim spojrzeniem i opuściłam lokal.
Heeej!
Jestem Matthias, może zdradzisz mi swoje imię? –usłyszałam wsiadając już na
motocykl. Nie miałam zamiaru mu się przedstawiać, akurat, tez mi coś…
-Możesz sobie pomarzyć.
I
pojechałam.
Dlaczego wracam do tych wszystkich
wspomnień akurat teraz? Moja wyprawa ma na celu właśnie oczyszczenie się z
ostatnich problemów. Jak zwykle analizuję sytuacje dla mnie ważne krok po kroku
rozmyślając się nad nimi. Jest środek nocy – właśnie zatrzymały mnie na drodze
światła. Od dnia tej ucieczki z domu i tych zdarzeń minęło już 5 dni. Jest
pusto, nie ma obok mnie żadnego auta.
Właśnie nadjechał motocyklista machając do mnie na powitanie lewą ręką.
Dostałam dziwnego uczucia jakbym gdzieś widziała już ten sposób poruszania się.
Jakbym gdzieś widziała tą osobę, ale byłam raczej pewna, że to żaden ze
znajomych z mojego rodzinnego miasta.
-Cześć
piękna!- usłyszałam krzyk zza kasku.
Przyjrzałam się. Drogie, piękne Ducati
Panigale koloru czarnego z bordowymi, wręcz krwistymi wstawkami na owiewkach.
Buty i rękawice ze znanej firmy odzieży motocyklowej –Alpinestars, a kombinezon
i kask z Dainese. Duży kasy, nadziany koleś, więc to już z pewnością żaden ze
znanych mi kumpli. Światło zmieniło się na zielone, a ja szybko wystartowałam ,
choć wiedziałam, że jego motocykl i tak jest znacznie szybszy od mojego. O
dziwo jechał on na równi ze mną przypatrując się jak ja jadę. Wskazał mi
pobocze, więc zjechałam – bo niby czemu nie? W końcu byłam teraz wolna, tata
nie mógł kontrolować moich znajomości. Przez te 5 dni zawzięcie jechałam przed
siebie w zasadzie to uciekałam przed własnym cieniem w strachu, że ojciec mnie
dogoni i znajdzie. Przez cały ten czas nie pozwoliłam sobie na nawiązanie
jakiejkolwiek znajomości nie chcąc tracić czasu, a może się obawiając, że ktoś
okaże się znajomym lub wysłannikiem ojca. Pierwszy raz poczułam się tak
naprawdę wolna i nie chciałam tego stracić. Odwróciłam się w siedzeniu
motocykla w stronę nieznajomego. W tym momencie akurat on zdjął swój kask.
-My
się chyba skąś znamy, nieprawdaż? –rozpoznałam ten melodyjny głos.
-Przepraszam,
ale co to ma być do jasnej cholery? Śledzisz mnie, czy co? Ktoś dał Ci takie
zlecenie?
-Heeeej
mała, spokojnie. To tylko czysty przypadek, że na Ciebie natrafiłem.
Zatrzymałem się na światłach, bo rozpoznałem Cię po motocyklu.
-Taak
jaaasne! Minęły 4 dni od spotkania w barze w Yellowrock, a Ty chcesz mi
powiedzieć, że tak po prostu przypadkiem widzimy się paręset kilometrów dalej?
-Dziewczyno…
zastanów się, ileż to autostrad i głównych dróg jest od tego wsiowego
miasteczka w tym kierunku? Tak się składa, że tylko jedna połączona w jeden
ogromy, długi pasek przez te tereny. Nie widzę problemu przez który nie mógłbym
Cię po prostu na tej drodze dogonić –uśmiechnął się
Po raz pierwszy miałam ochotę wrócić po
prostu do domu. W tym oto momencie nie wiedziałam już, czy poczucie
niebezpieczeństwa ze strony tego faceta jest słuszne, czy jednak to chory
wymysł mojego umysłu. W końcu moje jedynie 18 lat nie dawało mi talonu na
zdobycie całej potrzebnej, życiowej wiedzy. Odepchnęłam te myśli od siebie -„A,
co mi tam” pomyślałam i odwzajemniłam uśmiech.
-Dobra,
to ja przepraszam, mam chyba paranoję. Wydaje mi się, że w ramach przeprosin
jestem Ci wina wypicie tego drinka, ale musisz mi chociaż przypomnieć swoje
imię
-Oooo
nie, najpierw to należy mi się poznać Twoje imię. Aż nie mogę uwierzyć, że nie
zapamiętałaś imienia tak bardzo czarującego kolesia z pierwszego-lepszego
napotkanego na drodze baru! Jesteś okrutna
I znów mina cwaniaka, ale nie powiem,
że nie podobał mi się jego humor. Intrygował mnie.
-Jestem
Ana
-Ana?
I nic, tylko tyle? Po prostu – Ana? To jest Twoje pełne imię?
-Tak
mówią na mnie znajomi. Tak naprawdę powinnam przedstawić się Anabeth, ale nie
lubię tego imienia.
-Nie
rozumiem, piękne imię. Nie wiem, co tutaj ukrywać
-Nie
dochodź się, nie lubię i tyle!
-Dobrze,
w takim razie Ana. Znajdziemy dalej może jakieś przyzwoite miejsce do spędzania
tego wieczoru.
-Komu
w drogę, temu czas –podsumowałam odpalając motocykl i zakładając kask.
Specjalnie wystartowałam pierwsza. Nie
lubię być uzależniona od mężczyzn. Nie lubię być druga. Nie lubię przegrywać.
Po prostu lubię pokazywać gdzie moje miejsce- na przedzie.
Po
jakiś 15 minutach nieustannego ścigania się, ale już bardziej w formie
rozrywki, niż zaciekłej walki znaleźliśmy fajną, małą restauracyjkę na poboczu.
Dosłownie. Budynek wielkości jednego naprawdę dużego pokoju stał zaraz przy
drodze! Zajęliśmy miejsca. Po rozejrzeniu się okazało się, że cała ta
restauracja urządzona jest w klimatach idiańskich.
-Niebanalnie
urządzone, nie ma co- skomentował Matthias najwyraźniej nieco rozbawiony
Zza baru wyszła do nas starsza kobieta,
Indianka – wnioskuję, że zapewne właścicielka tego miejsca.
-Co
mogę Państwu podać?
Matthias podniósł głowę znad telefonu,
w którym właśnie coś pisał i stało się coś dziwnego. Kobieta najpierw spojrzała
na niego tak, jakby rozpoznała w nim starego znajomego, po czym jej oczy
napełnił jakby strach. Nie wiedziałam o co chodzi. Gdy spojrzała na mnie
uważnie mi się przyjrzała i spojrzała jakby wgłąb mnie.
-Diethe y and
cieme Ed yrvse binde I rafis tersime lazuli in yersich lazuli.
-Przepraszam, co Pani powiedziała ?
-Pewnie chciała Cie po prostu
przestraszyć jakąś dziwną legendą – powiedział szybko Matthias robiąc się
dziwnie przerażony, ale chcąc to ukryć – Przepraszam, że pytam tak eee, no od
razu, ale podróżujesz tak dużo i yyy, czy ty w ogóle widujesz się z rodziną,
czy od niej uciekłaś, czy jak to jest?
-Dlaczego
o to pytasz?
-Tak
po prostu, nie wiem. Może po prostu przydałby Ci się z nimi kontakt – zaśmiał
się nerwowo –znaczy, mam na myśli, może poprawiłby Ci humor czy coś.
-Czyli
jednak nasłał Cię na mnie mój Ojciec?
-Przepraszam
dziecko- wtrąciła się kobieta- ale sądzę, że Twój kolega ma rację. Czuję od
Ciebie taką aurę, która podpowiada mi, że powinnaś się skontaktować z rodziną.
-Ana,
po mojemu po prostu wyciągnij telefon i do nich zadzwoń.
Nie wierzyłam nigdy w jakieś takie…
zabobony, wróżki, Indianki czy inne bzdury, ale mimo to wzięłam swój stary
telefon i włączyłam go. Super… 72 nieodebrane połączenia od Beorna… ale zaraz…
64 połączenia były w ciągu ostatniej godziny, a nie całych tych 5 dni! Nie
zapowiadało się fajnie… Rozumiem ojciec na pewno mnie szukał na wszelkie
możliwe sposoby, ale telefony od Beorna i to jeszcze w takiej ilości zaczęły
się dopiero dzisiaj.
-Pójdę
zadzwonić- powiedziałam jednocześnie wstając od stołu. Oboje spojrzeli na mnie
– każdy z innymi emocjami na twarzy o to, że postanowiłam nie robić tego przy
nich.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz