piątek, 23 maja 2014

ROZDZIAŁ I



               „Prędkość jest wolnością duszy” – właśnie chyba tak opisałabym najlepiej jak mogę stan w jaki właśnie chciałabym osiągnąć. Jest noc, niebo wydaje się być koloru niemalże czarnego.  Księżyc dziś nie jest obecny na niebie, widać na nim jedynie pojedyncze punkciki, rzekomo- gwiazdy, ale kto by uważał je za istotne w tym momencie … Środek nocy, a jedyną rzeczą podtrzymującą mnie na duchu jest przyjemy wiatr we włosach i dźwięk brzęczącego silnika mojego motocykla. Jadę autostradą mijając po swojej prawej stronie jezioro, o którego nazwie w tym momencie nie mam nawet „zielonego pojęcia”. Lampy wzdłuż ulicy nie działają wszystkie, więc nie ma tu za wiele światła. Gość przede mną gwałtownie hamuje tak, że ledwie udaje mi się uniknąć z nim zderzenia. Po raz kolejny karcę siebie w duchy, że przy tak nieuważnej jeździe i zamyślaniu się daleko nie zajadę. Ale … zaraz to uczucie niepokoju mi mija, ponieważ nerwy okazują się silniejsze od zamartwiania się o swoje bezpieczeństwo i szczerze nie interesuje mnie to, jak zakończy się dzisiejsza noc. Liczy się tylko adrenalina z jazdy. Sprawnie odkręcam mocniej manetkę dodając szybko gazu. Lewym pasem zwinnie wyprzedzam każdy napotkany pojazd. Nikt raczej mnie nie wyprzedza z prędkością na liczniku blisko 250km/h. To wcale mi nie wystarcza, jadę dalej… nie zwalniam. Mam ochotę krzyczeć i oddać gdzieś swoje emocje, mam ochotę… uciec od swoich myśli i ostatnich wydarzeń.
             Patrząc na kokpit maszyny zauważyłam świecącą się lampkę wskazującą, że paliwa w baku jest już niewiele. Po przejechaniu kilku kilometrów zjechałam na paskudnie wyglądającą stację benzynową z równie paskudnie wyglądającą restauracją. Nazwa ,,Caffe Station” nie była w najlepszym stanie. Neon z szyldu był brzydkiego, blaknącego, niebieskiego koloru i wyświetlał raczej tylko „afe taion”. Zalałam bak do pełna – w końcu wiedziałam, że zanim emocje mi opadną czeka mnie jeszcze wiele kilometrów drogi. Idąc do kasy minął mnie gburowato wyglądający facet wraz z córką w wieku może 12 lat. Standardowo- jak można było się spodziewać w sklepie kupił tę gorącą kawę o której informował szyld lokalu. Jakoś z góry niewiadomo czemu odrzuciło mnie od niego, a na twarzy pojawił się krzywy grymas. W głowie zakołowała się myśl: to właśnie przez takiego typu ludzi - traktujących auto jak relaksacyjne siedzenie niczym na domowej sofie w rodzinnym klimacie, przy jedzonku, gorącej kawusi w kubku, mających gdzieś, co dzieje się wokół nich – ginie najwięcej kierowców jednośladów. Wygoda wprawia ich po prostu w mylne wrażenie bycia ,,królem autostrady”. Myślę, że jeszcze najlepiej brakowałoby im tylko poduszki do snu, nie mówiąc  już o tym, żeby ktoś miał od nich wymagać, aby częściej spoglądali w lusterka… I po raz kolejny, gdy już prawie emocje mi opadły, to znów się we mnie zagotowało z powodu śmierci kierowców jednośladów, a przecież ten człowiek mógł być całkiem porządnym kierowcom…
             Sprzedawca niezbyt przystojny właśnie puścił do mnie oczko. Nawet nie zareagowałam na ten gest,  ponieważ nie miałam teraz żadnej ochoty na zawieranie jakichkolwiek znajomości. W swoim życiu raczej odwykłam od towarzystwa, miałam tylko czas głownie na zajęcia, które ciągle robił mi ojciec… Podziękowałam mu za zaproponowane ciastko, które wyglądało jakby było zrobione jakiś tydzień temu. Z powrotem założyłam kask i udałam się w stronę motocykla. Wsiadając spojrzałam jeszcze raz, dla pewności na sakwy przypięte po bokach, czy aby na pewno są dobrze się trzymają. Miałam tam wszystkie swoje niezbędne rzeczy, które wzięłam ze sobą wychodząc w pośpiechu z domu.
             Seria wydarzeń, która sprawiła, że jestem teraz właśnie tu – setki kilometrów od domu zaczęła się 5 dni temu. Wspomnienia znów napłynęły mi do głowy…
Pani na lekcji WF znów nie podobały się moje nowe siniaki, które próbowałam po raz kolejny usprawiedliwić potknięciem się na schodach. Tym razem trening ojca był tak ciężki, że wyglądałam bardziej jak potłuczona śliwka, a nie jak normalna, 18-letnia dziewczyna. Miałam tego po dość po dziurki w nosie. Tego samego nieszczęsnego dnia, a był to 27 marca, kiedy to pogoda z dnia na dzień robiła się coraz piękniejsza, gdy wracałam ze szkoły zadzwonił do mnie przyjaciel Gregor z informacją, która uczyniła mi dziurę w sercu.
             -Cześć Ana, możesz rozmawiać?
Cały Greg… jak zwykle musi się przywitać zdrobnieniem od mojego imienia, którego nie lubię – Anabeth. Imię to brzmi dość sztywnie i ludzie często się śmieją, że pewnie urwałam się z jakiejś rodziny, gdzie rodzice są Gotami, ponieważ dla nich brzmi nieco mrocznie. Ana to zdrobnienie, które lubiłam i akceptowałam, gdy ktoś tak do mnie mówił.
             -Tak, mogę. Właśnie wyszłam ze szkoły, więc mam tylko kilak minut zanim dojdę do domu. Co chcesz?
             -Mam ważną informację, a nie chciałem dzwonić kiedy będziesz w domu, by Twój ojciec nie dowiedział się o naszych kontaktach i nie zrobił Ci dodatkowego treningu, jak nie ewentualnie domowej apokalipsy. Ale tak na serio- powiedział tonem, który zmroził mi krew w żyłach.- wczoraj były wyścigi nocne, nie mogłem się do Ciebie rano dodzwonić.
Zamarłam, stanęłam w miejscu. Znałam Grega -  nie dzwoniłby do mnie tylko z informacją o opuszczonych przeze mnie wyścigach nocnych …
             -Co się stało? –wyrzuciłam z siebie wręcz rzeczowo.
             -Ana, ale proszę Cię, tylko spokojnie… -przerwał parę sekund po czym dodał- Mike nie miał wczoraj szczęścia… nie wyrobił się na zakręcie i wpadł w poślizg.
Przełknęłam ślinę i z trudem złapałam oddech. Wiedziałam co to zapewne oznacza, ale nie chciałam dopuścić do siebie myśli o utracie kolejnego bliskiego przyjaciela.
             -Co Ty chcesz przez to powiedzieć? Nie mówisz chyba, że …?
             -Tak, właśnie to chcę powiedzieć. Pożegnanie odbędzie się jutro w kościele św.Leonarda o godzinie 12, prześlę Ci sms z dokładnym miejscem wcześniejszego spotkania motocyklistów do przejazdu. Mam nadzieję, że jakoś uda Ci się oszukać ojca, aby wyrwać się z domu. I proszzz….
Rozłączyłam się, nie wytrzymałam. Każdy z nas bierze pod uwagę niebezpieczeństwo tego, co może się stać na drodze, ale zawsze takie zdarzenia uderzają w serce z taką samą siłą, szczególnie, gdy dotyka to któregoś z naszych przyjaciół. Musiałam usiąść na ławce i pomyśleć. Jutro jest sobota… nie ma opcji, żeby oszukać tatę i wymigać się od tego jego chorego ćwiczenia. Odkąd skończyłam 10 lat każdego dnia rozkazuje mi trenować ze sobą „milion” rodzajów broni – od mieczy, po nowoczesne karabinki MP4, MP7, czy starodawne łuki, kusze i włócznie. Do tego były jeszcze sztuki walki i wszystko, co ze sportem związane. Nieraz próbowałam się sprzeciwić, przecież to jawne uczenie swojego dziecka przemocy, ale powiedział, że jeżeli nie będę się słuchać to nie będzie opłacał mojej szkoły i będę mogła pomarzyć o wychodzeniu gdziekolwiek z domu…
             „Aby porządnie móc się obronić musisz umieć wszystko. Wszystko i perfekcyjnie. Do perfekcji potrzeba codziennego treningu”- to właśnie słyszałam od niego niemalże każdego dnia. Już sama nie wiem ile razy to zdanie pojawiło się w moich uszach, ale za każdym razem brzmiało to tak samo- stanowczo, głosem nieznoszącym sprzeciwu, tak, jakby od tego miało zależeć Twoje życie. W takich właśnie momentach żałowałam, że nie mam mamy.
Gdy wracając ze szkoły, dokładnie tydzień przed moimi dziesiątymi urodzinami zastałam w domu tatę rozmawiającego z grupą policjantów. Wszędzie przed domem stały radiowozy, zauważyłam też kolegów z taty pracy, którzy zawsze mnie przerażali swoim wyglądem i oschłym podejściem do ludzi. Zanim zdążyłam podbiec do taty z pytaniem „co się stało?” jeden z nich zauważył mnie, spojrzał na tatę, który skinął mu głową, chwycił i bocznym wejściem zaprowadził do pokoju zamykając mnie samą bez żadnego słowa wytłumaczenia. To, co było później długotrwale zapadło mi w pamięci…
          Okej, to by było na tyle wspomnień w chwili obecnej sprzed lat, mamy nie ma i tyle.
Tego dnia, kiedy zadzwonił Greg tak zamyśliłam się idąc powoli do domu, że niespodziewanie szybko znalazłam się pod swoim domem.
             -O! Dobrze, że nareszcie już jesteś. Co tak późno? Zgubiłaś się po drodze, czy co?Droga z Twojej szkoły trwa zaledwie 7 minut i więcej chyba nie ma gdzie zbłądzić. Szybko przebierz się na trening i chodź do salki w piwnicy.
Nooo nie… akurat w momencie, kiedy chciałam już zdecydować się na nie wrócenie do domu tata akurat musiał iść wyrzucać śmieci i mnie zauważyć – co za pech! W taki dzień, po takich emocjach nienawidziłam do szczególnie za to jak się odnosił w stosunku do mnie. Wchodząc do kuchni zaczęłam się zastanawiać nad jutrzejszym dniem.
             -Pani od WF może będzie znów do Ciebie dzwonić
             - Czego znowu ma niby chcieć ode mnie ta kobieta? Co? Nie ćwiczysz na lekcjach? Bo jeśli tak, to wiedz, że tylko i wyłącznie będzie to Twoja wina i to Ty będziesz ponosić tego konsekwencje, nie ja!
             -Ćwiczę i to niestety nie tylko w szkole- tata puścił tę uwagę jakby jej nie było-Twoje treningi wystarczają mi aż ponad to, uwierz mi…
             -Powiedziałem Ci już nie jeden raz, że nie interesuje mnie Twoje zdanie w sprawie treningów i nie chcę słyszeć żadnych komentarzy. Szkoła jest Twoim interesem, a jak nauczycielka zadzwoni to ją szybko zmyję, żeby się odczepiła!
Wiedziałam, że tym razem Pani Dwyernlock nie odpuści tak łatwo, ale nie wolałam wchodzić dalej w ten temat widząc reakcję ojca. Tego dnia miałam ochotę nie oglądać go najlepiej wcale, ale nie miałam innego wyjścia.
             -Jutro o godzinie 12 muszę jechać zrobić szkolny projekt z biologii – rzuciłam, zanim mój mózg zdążył zaprotestować i przemyśleć „milion” złych reakcji ze strony taty…
Ojciec spojrzał na mnie jakbym powiedziała mi co najmniej, że właśnie wyrzuciłam mu na śmietnisko całą piwnicę jego broni i starannie podpaliłam… w zasadzie to nabrałam ochoty, by kiedyś mu tak uczynić.
             -Nie ma takiej opcji
Krótko i stanowczo.
             -Ale ja muszzz…
             -Powiedziałem NIE! Szkoła obędzie się bez Twojego jednego projektu, trening w tym momencie powinien być dla Ciebie istotniejszy niż takie pierdoły.
W tym momencie do kuchni cicho wszedł Beorn – przyjaciel taty pomagający mu w szkoleniu mnie najczęściej z zakresu tajskich sztuk walki, medytacji i psychoanalizy zachowania przeciwnika. Chyba jedyna dla mnie miła osoba z całego tego grona. Czasami w duchu wolałam udawać, że to on jest moim prawdziwym ojcem.
             -Ooo co znowu te krzyki? Nie możecie choć raz spróbować się dogadać? –zapytał z miną na twarzy w stylu „jak zwykle u Was to samo”
             -Nic istotnego. Zdecydowałeś już, kiedy zabierzesz Anabeth na szkolenie do Enzo? Ja nie mam teraz na to czasu, jest sporo spraw do załatwienia w tym mieście.
             -Tak, konkretnie to dzisiaj, właściwie to jak najszybciej, bo czas goni również mnie, a dokładnie w tym celu przyjechałem.
COOOooo! NIE ! Dlaczego akurat dziś? Miałam ochotę krzyczeć, zapytać się do oczami „dlaczego mi to robisz?” powiedzieć mu „proszę, nie dzisiaj”, ale tata mnie wyprzedził…
             -Masz 20 minut, spakuj najważniejsze ubrania, zeszyty z notatkami z taktyki terenowej, niezbędnik przetrwania i alarmówkę. Nie zapomnij o amulecie.
Wybiegłam z kuchni. W swoim pokoju od razu zaczęłam pakowanie się, ale nieco inne niż powiedział mi ojciec. Decyzję podjęłam chyba już wewnątrz siebie wcześniej, może nie do końca będąc tego świadomą. Wzięłam parę ubrań, dodatkowy telefon, zdjęcie mamy i całe oszczędności jakie udało mi się zgromadzić. Amulet dziwny, niewiadomo po co, od jakiś zabobonów- zostawiłam. Nie miałam zamiaru słuchać ojca ze świrem, jakby naszą planetę miało nawiedzić co najmniej UFO.
             -Aaaanabeth, długo jeszcze będziesz kazała Beornowi czekać?
Jej, jaki jego głos był irytujący… Wychodząc z pokoju mocno trzasnęłam drzwiami, aby pokazać moje podejście i zdanie do całej tej sytuacji.
             -Czym jedziemy?- zapytałam chłodno
             -Moim motocyklem. Przypnij sakwy, weź swój kask, a ja już idę.
Wyjechaliśmy około godziny 16 w stronę Nowego Orleanu. Droga wydawała się ciągnąć bez końca. Jechało się długo, ale to nie przeszkadzało w niczym. Beorn był bardzo dobrym kierowcą- prowadził delikatnie, ale jednocześnie pewnie wyprzedzał każdy napotkany przez nas po drodze pojazd. Na pustych i równych drogach wskazówka na „blacie” nie schodziła praktycznie poniżej 190km/h. Lubiłam z nim jeździć – to on „zaraził” mnie miłością do jednośladów. Pamiętam ten dzień, kiedy jako dziecko zapytałam się „Dlaczego wujku ty tak właściwie jeździsz? Nie lepiej Ci jechać wygodnie w samochodzie, a nie w takiej skurzanej, czarnej kurtce w taaaki upał?”- miałam może wtedy z 5 lat. Pamiętam nie tyle ten dzień, nie tyle to pytanie, co – jego odpowiedź. Zrobił poważną minę, jakby miał wygłosić coś naprawdę ważnego – „Widzisz moja Ano… to jest po prostu taka emocjonalna więź, coś jak miłość. Trochę jak Twoja przyjaźń do Twojego misia… Wiesz, że On nic Ci nie powie, ale cieszysz się z tego, że go masz. Bo po prostu cztery koła samochodu mogą ruszyć Twoje ciało, ale dwa koła motocykla ruszą już Twoją duszę”. Uśmiechnęłam się z powodu tego wspomnienia…
             Około godziny 23 widząc przy drodze jakiś zjazd z restauracją poklepałam Beorna wskazując mu na to miejsce. Lokal okazał się raczej miejskim barem, w którym był spory tłum tańczących ludzi do muzyki klimatów disco polo. Lokalni faceci standardowo wspomagali się napojami z baru, po czym próbowali znaleźć sobie partnerkę na parkiet. Zauważyłam, że kelnerka w średnim wieku najwyraźniej ma w głowie jakieś zmartwienia, a już na pewno dość przebywających tutaj ludzi i najchętniej poszłaby już do domu. Postaraliśmy się szybko znaleźć wolne miejsca, żeby nie zwracać na siebie uwagi lekko podpitych gości. Dwa miejsca w lewym rogu lokalu znajdujące się za małą półścianką okazały się strzałem w dziesiątkę.
             -Jak droga? Żadnych problemów tam z tyłu?
             -Tak, wszystko okej, tylko w zasadzie… teraz mi trochę zimno jak zostawiłam swoją kurtkę w sakwie…
             -Masz, załóż sobie teraz moją- uśmiechnął się jak stary, dobry przyjaciel
             -Dzięki, serio-uśmiechnęłam się lekko-Wiesz co? Zanim przyniosą nam jedzenie to ja może poszukam sobie jakiejś toalety
             -Mam iść z Tobą? Dużo tu ludzi w końcu…
             -Nie no co ty, pilnuj nam miejsc, bo będzie później problem i co? – uśmiechnął się znów na ten mały żarcik- Nie mam w końcu 10-ciu lat, a bijatyka to dla mnie nie tylko gry komputerowe. Spokojnie, dam sobie radę
Lubił gdy robiłam z siebie „dorosłą, dumną damę”, która jest mimo wszystko niezależna. Lubił też, gdy mówiłam, że nie mam 10-ciu lat – to chyba wywoływało w nim dobre wspomnienia. Teraz mogłam spokojnie iść licząc na to, że mój żart naprawdę się udał i Beorn niczego nie świadomy zostanie na swoim miejscu. Wychodząc z baru sprawdziłam jedną rzeczy –tak, kluczyki od Harleya Beorna były w kieszeni jego kurtki. Łazienka nie była dla mnie w tamtym momencie istotna. Wsiadłam na ten jego motocykl myśląc o tym, co pomyśli sobie o mnie i moim zachowaniu mój opiekun i o tym, co zrobi mój ojciec, gdy dowie się, że zabrałam maszynę i odjechałam.
             Bardzo długo gnałam przed siebie nie zwalniając praktycznie wcale. Czułam w kieszeni swojej kurtki wibracje ciągle dzwoniącego telefonu. Po przebyciu około 100 kilometrów zdecydowałam się na oddanie Harleya do komisu. Był za bardzo charakterystyczny i łatwo byłoby go zlokalizować. Wymieniłam go na całkiem dobre Suzuki GSX-R koloru białego i jeszcze dostałam do niego sporo pieniędzy dopłaty. Byłam zadowolona. Mimo, że dobrze jeździło mi się na „laluni” opiekuna to jednak preferowałam modele bardziej sportowe. Podobało mi się zginanie się na zakrętach, szybkie przyspieszenie, siedzenie jak zawodowy, rajdowy kierowca – tak po prostu „z charakterem”. Mimo faktu, że nabyłam całkiem fajny i szybki motocykl czułam lekki żal, bo wiem, że właściciel Harleya był do niego bardzo przywiązany. W kiosku obok kupiłam nową kartę do drugiego telefonu. Swój wyłączyłam – naoglądałam się filmów, gdzie uciekających znajduje się po sygnale telefonu i wolałam nie ryzykować tym samym. Udałam się też do najbliższego pubu i zamówiłam zimną lemoniadę. Obok mnie, przy barze usiadł jakiś facet bezczelnie cały czas mi się przyglądając.
             -Taka ładna paniusia, a siedzi sama?
             -Nawet nie próbuj, nie mam ochoty na rozmowę.
             -Widocznie masz jakiś problem. Napijesz się? Ja stawiam
             -Mówiłam spieprzaj, nie będę dwa razy powtarzać.
Przyjrzałam mu się uważniej. Był dobrze zbudowany. Facet o czarnych włosach i kolorem oczu mocnej czekolady. W zasadzie- dobre ciastko.
             -Jeden drink jeszcze nikomu nie zaszkodził, a może i pomoże na te Twoje problemy.
             -Prowadzę. Nikt nie mówił, że mam problemy, a jeśli nawet to w przeciwieństwie do Ciebie nie rozwiązuję ich wódką i desperackim poszukiwaniem kontaktów przy barze.
             -Huh- zaśmiał się- zawsze masz taki cięty język?
             -A Ty zawsze jesteś tak nieznośny dla obcych?
Uśmiechnął się, w sumie… to nawet ładnie.
             -Widziałem Cię jak przyjechałaś. Fajna maszyna. Powiem Ci, że oryginalnie, niewiele dziewczyn decyduje się na jazdę motocyklem.
             -A widzisz, to wszystko po to, by  takich natrętów jak Ty – podkreślając mocno to słowo- na trasie trzymać jak najdalej od siebie… - nie mogłam powstrzymać się od szyderczego uśmiechu wskazującego, że jestem zadowolona ze swojej ciętej riposty.
Pan o ciemnoczekoladowych oczach spojrzał przed siebie zamyślony, znów się uśmiechając.
             -Przepraszam- zwrócił się do barmanki- może ja również poproszę o zimną lemoniadę, najwyraźniej na koleżankę działa wyjątkowo chłodząco…
             -Nie jestem Twoją koleżanką.
Zapłaciłam za lemoniadę, obrzuciłam gościa ostatnim spojrzeniem i opuściłam lokal.
             Heeej! Jestem Matthias, może zdradzisz mi swoje imię? –usłyszałam wsiadając już na motocykl. Nie miałam zamiaru mu się przedstawiać, akurat, tez mi coś…
             -Możesz sobie pomarzyć.
I pojechałam.
             Dlaczego wracam do tych wszystkich wspomnień akurat teraz? Moja wyprawa ma na celu właśnie oczyszczenie się z ostatnich problemów. Jak zwykle analizuję sytuacje dla mnie ważne krok po kroku rozmyślając się nad nimi. Jest środek nocy – właśnie zatrzymały mnie na drodze światła. Od dnia tej ucieczki z domu i tych zdarzeń minęło już 5 dni. Jest pusto,  nie ma obok mnie żadnego auta. Właśnie nadjechał motocyklista machając do mnie na powitanie lewą ręką. Dostałam dziwnego uczucia jakbym gdzieś widziała już ten sposób poruszania się. Jakbym gdzieś widziała tą osobę, ale byłam raczej pewna, że to żaden ze znajomych z mojego rodzinnego miasta.
             -Cześć piękna!- usłyszałam krzyk zza kasku.
Przyjrzałam się. Drogie, piękne Ducati Panigale koloru czarnego z bordowymi, wręcz krwistymi wstawkami na owiewkach. Buty i rękawice ze znanej firmy odzieży motocyklowej –Alpinestars, a kombinezon i kask z Dainese. Duży kasy, nadziany koleś, więc to już z pewnością żaden ze znanych mi kumpli. Światło zmieniło się na zielone, a ja szybko wystartowałam , choć wiedziałam, że jego motocykl i tak jest znacznie szybszy od mojego. O dziwo jechał on na równi ze mną przypatrując się jak ja jadę. Wskazał mi pobocze, więc zjechałam – bo niby czemu nie? W końcu byłam teraz wolna, tata nie mógł kontrolować moich znajomości. Przez te 5 dni zawzięcie jechałam przed siebie w zasadzie to uciekałam przed własnym cieniem w strachu, że ojciec mnie dogoni i znajdzie. Przez cały ten czas nie pozwoliłam sobie na nawiązanie jakiejkolwiek znajomości nie chcąc tracić czasu, a może się obawiając, że ktoś okaże się znajomym lub wysłannikiem ojca. Pierwszy raz poczułam się tak naprawdę wolna i nie chciałam tego stracić. Odwróciłam się w siedzeniu motocykla w stronę nieznajomego. W tym momencie akurat on zdjął swój kask.
             -My się chyba skąś znamy, nieprawdaż? –rozpoznałam ten melodyjny głos.
             -Przepraszam, ale co to ma być do jasnej cholery? Śledzisz mnie, czy co? Ktoś dał Ci takie zlecenie?
             -Heeeej mała, spokojnie. To tylko czysty przypadek, że na Ciebie natrafiłem. Zatrzymałem się na światłach, bo rozpoznałem Cię po motocyklu.
             -Taak jaaasne! Minęły 4 dni od spotkania w barze w Yellowrock, a Ty chcesz mi powiedzieć, że tak po prostu przypadkiem widzimy się paręset kilometrów dalej?
             -Dziewczyno… zastanów się, ileż to autostrad i głównych dróg jest od tego wsiowego miasteczka w tym kierunku? Tak się składa, że tylko jedna połączona w jeden ogromy, długi pasek przez te tereny. Nie widzę problemu przez który nie mógłbym Cię po prostu na tej drodze dogonić –uśmiechnął się
Po raz pierwszy miałam ochotę wrócić po prostu do domu. W tym oto momencie nie wiedziałam już, czy poczucie niebezpieczeństwa ze strony tego faceta jest słuszne, czy jednak to chory wymysł mojego umysłu. W końcu moje jedynie 18 lat nie dawało mi talonu na zdobycie całej potrzebnej, życiowej wiedzy. Odepchnęłam te myśli od siebie -„A, co mi tam” pomyślałam i odwzajemniłam uśmiech.
             -Dobra, to ja przepraszam, mam chyba paranoję. Wydaje mi się, że w ramach przeprosin jestem Ci wina wypicie tego drinka, ale musisz mi chociaż przypomnieć swoje imię
             -Oooo nie, najpierw to należy mi się poznać Twoje imię. Aż nie mogę uwierzyć, że nie zapamiętałaś imienia tak bardzo czarującego kolesia z pierwszego-lepszego napotkanego na drodze baru! Jesteś okrutna
I znów mina cwaniaka, ale nie powiem, że nie podobał mi się jego humor. Intrygował mnie.
             -Jestem Ana
             -Ana? I nic, tylko tyle? Po prostu – Ana? To jest Twoje pełne imię?
             -Tak mówią na mnie znajomi. Tak naprawdę powinnam przedstawić się Anabeth, ale nie lubię tego imienia.
             -Nie rozumiem, piękne imię. Nie wiem, co tutaj ukrywać
             -Nie dochodź się, nie lubię i tyle!
             -Dobrze, w takim razie Ana. Znajdziemy dalej może jakieś przyzwoite miejsce do spędzania tego wieczoru.
             -Komu w drogę, temu czas –podsumowałam odpalając motocykl i zakładając kask.
Specjalnie wystartowałam pierwsza. Nie lubię być uzależniona od mężczyzn. Nie lubię być druga. Nie lubię przegrywać. Po prostu lubię pokazywać gdzie moje miejsce- na przedzie.
             Po jakiś 15 minutach nieustannego ścigania się, ale już bardziej w formie rozrywki, niż zaciekłej walki znaleźliśmy fajną, małą restauracyjkę na poboczu. Dosłownie. Budynek wielkości jednego naprawdę dużego pokoju stał zaraz przy drodze! Zajęliśmy miejsca. Po rozejrzeniu się okazało się, że cała ta restauracja urządzona jest w klimatach idiańskich.
             -Niebanalnie urządzone, nie ma co- skomentował Matthias najwyraźniej nieco rozbawiony
Zza baru wyszła do nas starsza kobieta, Indianka – wnioskuję, że zapewne właścicielka tego miejsca.
             -Co mogę Państwu podać?
Matthias podniósł głowę znad telefonu, w którym właśnie coś pisał i stało się coś dziwnego. Kobieta najpierw spojrzała na niego tak, jakby rozpoznała w nim starego znajomego, po czym jej oczy napełnił jakby strach. Nie wiedziałam o co chodzi. Gdy spojrzała na mnie uważnie mi się przyjrzała i spojrzała jakby wgłąb mnie.
             -Diethe y and cieme Ed yrvse binde I rafis tersime lazuli in yersich lazuli.
             -Przepraszam, co Pani powiedziała ?
             -Pewnie chciała Cie po prostu przestraszyć jakąś dziwną legendą – powiedział szybko Matthias robiąc się dziwnie przerażony, ale chcąc to ukryć – Przepraszam, że pytam tak eee, no od razu, ale podróżujesz tak dużo i yyy, czy ty w ogóle widujesz się z rodziną, czy od niej uciekłaś, czy jak to jest?
             -Dlaczego o to pytasz?
             -Tak po prostu, nie wiem. Może po prostu przydałby Ci się z nimi kontakt – zaśmiał się nerwowo –znaczy, mam na myśli, może poprawiłby Ci humor czy coś.
             -Czyli jednak nasłał Cię na mnie mój Ojciec?
             -Przepraszam dziecko- wtrąciła się kobieta- ale sądzę, że Twój kolega ma rację. Czuję od Ciebie taką aurę, która podpowiada mi, że powinnaś się skontaktować z rodziną.
             -Ana, po mojemu po prostu wyciągnij telefon i do nich zadzwoń.
Nie wierzyłam nigdy w jakieś takie… zabobony, wróżki, Indianki czy inne bzdury, ale mimo to wzięłam swój stary telefon i włączyłam go. Super… 72 nieodebrane połączenia od Beorna… ale zaraz… 64 połączenia były w ciągu ostatniej godziny, a nie całych tych 5 dni! Nie zapowiadało się fajnie… Rozumiem ojciec na pewno mnie szukał na wszelkie możliwe sposoby, ale telefony od Beorna i to jeszcze w takiej ilości zaczęły się dopiero dzisiaj.
             -Pójdę zadzwonić- powiedziałam jednocześnie wstając od stołu. Oboje spojrzeli na mnie – każdy z innymi emocjami na twarzy o to, że postanowiłam nie robić tego przy nich.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz