piątek, 30 maja 2014

ROZDZIAŁ II



-Cześć. Tu Ana, wszystko u mnie w porządku.
             -Ana! Nareszcie, ileż można dzwonić?! Nie wzięłaś ze sobą amuletu! Dlaczego?! Zresztą… nieważne, są ważniejsza wprawy teraz.
             -Co się dzieje? Ojciec nadal wściekły?
             -Cicho, słuchaj i nie przerywaj. Podstawowe pytanie na ten moment: czy spotkałaś w ostatnim czasie jakiś podejrzanych ludzi? Jest ktoś teraz z Tobą? Jeśli tak, to powiedz „nie” i zachowaj spokój.
Pomyślałam, w sumie facet który niewiadomo skąd się wziął i kobieta-indianka udająca wróżkę to nie było zwykłe, codzienne towarzystwo.
             -„Nie” Ale o co tu wszystko się rozbiega?
             -Skup się. Przybierz proszę Cię maskę emocji dokładnie tak, jak ćwiczyliśmy to na zajęciach, nie zdradź swoich uczuć – poczekał chwilę – już?
             -Tak
             -A teraz powiem ci coś bardzo ważnego. Po otrzymaniu tej informacji spokojnie opuścisz miejsce, w którym się znajdujesz i ruszysz prosto do naszego domku w Everlock.
             -Tak, rozumiem – szczerze to zaczynał mnie przerażać, ale uwierzyłam jego szczerym zamiarom i skupiłam się na tym, aby stać się na zewnątrz „twardą skałą odporną na działania środowiska, bez względu na otoczenie i sytuację”.
             -Twój Ojciec został zamordowany.  To wszystko, co obecnie musisz wiedzieć. Uwierz mi, że istnieją naprawdę powody przez które tak Cię mocno ćwiczył i uwierz, lub nie, ale musisz do tych rzeczy wrócić.
Zamurowało mnie. Pierwsze moje emocje były niewiarygodnie… pozytywne? Pomyślałam sobie „fajnie by było” – tak, jakby Beorn po prostu sobie zażartował, a ja bym mu miała ochotę odpowiedzieć „super informacja, doprawdy”, ale w głębi siebie czułam, że to wcale nie był żart i gdy do mnie dotarł tak naprawdę sens jego słów miałam pustkę w głowie.
             -Ana, żyjesz?
             -Tak… tak, tak oczywiście.
             -Zabieraj się stamtąd jak najszybciej. Nie wiem kto dokładnie, ale któraś z osób w Twoim pobliżu w tym momencie stwarza wokół Ciebie aurę niebezpieczeństwa.
             -Zrozumiałam – odpowiedziałam stanowczo nagle stając się z powrotem osobą konkretną i rozmawiającą rzeczowo.
Od tego momentu czas biegł mi niezwykle wolno i jakby z jakąś mgłą pokrywającą mój umysł. Nie potrafiłam zebrać myśli i przywrócić wewnętrznego spokoju. Uśmiechnęłam się tak, jakbym przez telefon otrzymała naprawdę dobrą wiadomość. Gra- tego też byłam uczona od najmłodszych lat. Weszłam do restauracji. Koleś wyraźnie zaniepokojony czekał na mnie, a kobieta czekała za ladą. Obydwoje się na mnie patrzyli.
             -Wszystko jak najbardziej w porządku, zadzwoniłam do przyjaciela taty, który dopiero co się z nim widział. Ojciec po prostu ma nerwy z powodu mojej nieobecności. Kobieta najwyraźniej nieco histeryzuje moją ucieczką.
             -Wybacz, ja chyba też dałem się ponieść emocjom
             -Nic się nie dzieje- zaśmiałam się lekko dla pokazania, że to „żaden problem”
W tym momencie właścicielka przyniosła nasze jedzenie, ale tym razem już nic do nas się nie odzywając. Dobrze, że o nic nie pytała, bo nie musiałam dalej kłamać.
             -Dobra, jemy i ja szybko dalej ruszam w trasę
             -Ej! Szczerze to liczyłem, że spędzimy ze sobą trochę czasu…
             -Wujek obiecał mi w prezencie lepszy motocykl, jeśli tylko dziś uda mi się wrócić do domu, więc sam rozumiesz… możliwość nowej maszyny to jest to !
             -Ta, jasne… rozumiem- powiedział jakby nieco nadal nieprzekonany, czy to prawda.
             -Więc, powiedz mi jakie jest w końcu Twoje imię?
             -W najbliższym czasie prawdopodobnie nasze drogi się rozjadą, więc po co Ci ono teraz w tym momencie?
             -Heeej!  Trochę pozytywniej! Mówi to facet, który prosił się o moje imię na stacji krzycząc na pół ulicy, gdy już odjeżdżałam? W końcu świat okazał się tak mały, że jednak spotkaliśmy się kilka dni później na autostradzie! –starałam się brzmieć jak najbardziej pozytywnie, choć w tym momencie jego imię nie było istotne
             -Matthias , to moje imię.
             -Łał… brzmi tak…
             -Staro?
             -Może… coś w tym jest. Tak… tajemniczo po prostu…
             -Ha ha ha. No może –uśmiechnął się tym swoim zawadiackim uśmiechem
             -Dobra, w takim razie ja będę  się musiała już zbierać.
Matthias nie zadawał żadnych pytań dlaczego akurat teraz. Zapłaciłam swój rachunek, podziękowałam kobiecie- sama już nie wiem, czy tylko za obiad czy też za te druzgocące informacje, które poznałam dzięki niej. Gdy już odpaliłam motocykl krzyknęłam:
             -Miło się było poznać Matthias!
Ten tylko skinął do mnie sztucznie głową, widocznie będąc mocno zawiedziony, a może i lekko… czymś rozgniewany?
             Jego emocje w tym momencie zeszły dla mnie na drugi plan i jak najszybciej stamtąd odjechałam. Na autostarcie przy najbliższym skrzyżowaniu zjechałam na prawo. Powinnam jechać w drugą stronę, ale Matthias nadal za mną jechał i musiałam starać się od niego odłączyć. Na szczęście on pojechał prosto, więc ja okrężną drogą skierowałam się w stronę Everlock. Trasa do samego miasteczka zajęła mi około pięciu godzin. Co chwilę upewniałam się, czy nie ma za mną czarnego Ducati. Gdy dotarłam w pobliżu mojego celi powoi się już ściemniało. Musiałam się skupić, aby znaleźć drogę do domku, o którym mało kto w tych okolicach wiedział. Byłam tutaj zaraz po śmierci mamy, ale udało mi się szybko mimo upływu lat rozpoznać charakterystyczne, grube i rozłożyste drzewo stojące zaraz obok drogi, gdzie przebiegała leśna droga. Liczyłam, że będzie ona w nieco lepszym stanie do jazdy motocyklem, więc, aby przejechać musiałam się zmierzyć z dużą ilością piasku, dołków i wielkich dziur. Powoli udało mi się przejechać. Miałam wrażenie, że poza większą ilością chwastów i stanem drogi przez te 8 lat nic istotnego tutaj się nie zmieniło. Wzdłuż wjazdu nadal były wbite na poboczu popsute lampiony, które dawno nie dawały już światła. Było nadal widać pozostałości po drewnianym murku, który czasy swojej świetności przeżywał jakieś 90 lat temu, a teraz był cały spróchniały i nie trzymał się nawet w pionie. Przy jednym z zakrętów nadal stała rzeźba kamiennego gremlina. Ojciec kiedyś powiedział, że wierzono w to, że istoty ciemności lepiej nadają się na Stróży domów niż przedstawiciele dobra. Mnie osobiście figura ta po prostu zawsze przerażała i wolałam ją szybko omijać. Podjechałam pod dom, zatrzymałam motocykl i chwilę przyjrzałam się temu miejscu. Domek wyglądał raczej jak małam stara chatka z ciemnego drewna na której również czas odbił swój odcisk. Widać było wyraźnie, że deski na balkoniku przed wejściem były zapadnięte, okiennice z których wypadły szyby zabito deskami, a dach był cały zniszczony i łatany skrawkami różnych materiałów. Wokół tego miejsca rosły drzewa, jakby w idealnym kręgu. Był to równie zachwycający widok, jak zobaczenie tego po raz pierwszy na oczy- za każdym razem zachwycało tak samo. Wbrew temu, że nie miałam tu zbyt wielu dobrych wspomnień lubiłam to miejsce. Sprawiało ono wrażenie małego domku w jakim mieszkają zwykle dziadkowie i możesz ich odwiedzić w każde wakacje, po prostu mimo wszystko – było tu przytulnie.
             W tym momencie z domu wyszedł Beorn. Widać było na jego twarzy zmartwienie i oznaki tego, że ostatni czas nie był dla niego w ogóle pozytywny. Podkrążone oczy, przylizane włosy i smutne spojrzenie mówiło samo za siebie ile godzin musiał spędzić nad bijatyką z własnymi myślami i problemami.
             -No… tak się cieszę, że jesteś tak szybko – przytulił mnie – weź swoje rzeczy w miarę szybko i chodź, czeka nas dziś długi wieczór i sporo wyjaśnień. Odepnij sakwyyy- spojrzał na motocykl, nie było żadnych sakw, nie było… jego motocykla- Yyy… przepraszam, ale gdzie się podział mój Harley, którego ze sobą zabrałaś?
             -Noo, eee… ten… jakoś tak wyszło, że musiałam go zamienić na coś innego
             -Eh…Ana… Nie ważne już teraz, odzyskam go sobie jakoś później, teraz mamy ważniejsze sprawy na głowie
Zabrał moje rzeczy ze specjalnego kurfa przypiętego z tyłu motocykla i ruszył do domku, a ja zaraz za nim.
             -Chcesz herbatę lub kawę?
             -Beorn!- stanęłam przy pokazać swoje oburzenie- co się z Tobą do jasnej cholery dzieje? Dzwonisz do mnie, mówisz prosto z mostu, że mojego ojca zamordowano, a pierwsze o co mnie pytasz to swój motocykl i …herbata? Może jeszcze zamieszasz mi powiedzieć, że wszystko to był jeden wielki żart, żebym tylko tutaj przyjechała?
             -Spokojnie, chodź za mną.
Poszedł do salonu, gdzie zauważyłam odsuniętą półkę na książki, a za nią drzwi, o których wcześniej nie miałam pojęcia. Zeszliśmy w dół ciemnymi schodami do wąskiej piwnicy, w której znajdowały się kolejne drzwi, tym razem z wieloma przyciskami, pokrętłami, grube, niczym wejście do bankowego sejfu. Beorn sprawnie otworzył  je. Za nimi było jak w wojskowej bazie: stalowe stoły, duże ekrany pokazujące masę skomplikowanych informacji, powieszone bronie na ścianach i wszelkiego rodzaju ubiór do zajęć taktycznych. Na środku, przy stole w formie podłużnego kryształu stało kilkoro ludzi debatując nad stertą jakiś papierów. Beorn chrząknął, a wszyscy jednocześnie odwrócili się patrząc na nas uważnie. A raczej… na mnie. Jedni mieli w oczach jakby błysk, inni… niedowierzanie, a nawet wydawało mi się, że u niektórych zobaczyłam nutkę znudzenia.
             -To jest Anabeth, córka naszego dotychczasowego przywódcy Edberga jak wiecie.
             -O żesz w mordę- powiedział facet o barczystej budowie wyglądający prawie jak szafa – byłem przekonany, że również już jest po Tobie mała. Kieeeedy ja Cię ostatnio widziałem!
             -Daj spokój Silyen, ona z pewnością nas nie pamięta- powiedział drugi, wysoki blondyn, może w wieku… 25 lat.
                 -Dobra, cisza- powiedział Beorn.- Anabeth, jest tutaj cała nasza ekipa, której przewodniczył wcześniej Twój Ojciec.
                 -Co do za pojebana sekta? Co to w ogóle ma być? Macie jakiś związek ze śmiercią mojego ojca, czy co? Uprawiacie jakąś dziką magię, czy jaki cel tego spotkania świrów?
                 -Spokojnie. Twój Ojciec 20 lat temu, gdy walczyliśmy o bezpieczeństwo miasta zdradził na pewne… tajemnice. Miał wtedy przyjść właśnie na świat twój brat, którego chciał chronić, a jego narodziny mogły pogorszyć całą sytuację bitwy.
                 -Ale ja nie mam brata, więc o czym Ty mówisz?
                 -Twoja mama miała w sobie śladowe ilości krwi elfickiej – kontynuował Beorn udając, że nie słyszał mojego pytania- mogła się ona uaktywnić w pełni właśnie w waszym pokoleniu.
                 -Beorn. Zawsze miałam Cię za człowieka z dobrym poczuciem humoru, ale nie przyszłam tutaj na lekcje z jakiś wymyślonych bajeczek o elfach i wróżkach.
                 -Twój Ojciec od wielu lat walczył z nieludzkimi istotami przez co zdobył wielu wrogów wśród grupy im przewodzącym. Przeciwnicy jego byli przekonani, że syn Maryann odziedziczy po niej całą tę krew, a wtedy będą mogli zniszczyć elficki ród do końca jednocześnie zabierając Edbergowi wszystko, co kocha. Maryann nie powiedziała nikomu jednej bardzo ważnej informacji- że spodziewała się bliźniaków. Mrocznonoścy nie chcieli pojawiać się w domu znanego i poważanego łowcy osobiście z racji na ich obietnicę, że nie będą atakować ludzi. Wysłali więc Eunule – czyli istoty, które były kiedyś ludźmi, chcieli nieśmiertelności, ale postąpili źle oddając w zamian za to swoje posłuszeństwo Mrocznonościom, który wolną wolę zostawiają tylko nielicznym. To coś jak rodzaj wampira, którego zapewne kojarzysz z książek , czy filmów. Jest jednak spora, zasadnicza różnica: nie ma tu wspaniałej miłości, w której wampir obiecuje swojej ukochanej wspaniałą wieczność, bo on w tym świecie nie może o tym decydować, a tylko i wyłącznie Najwyższa Rodzina, czyli dla nich coś w stylu królewskiego rodu. Nie ma też mitów takich jak ich wrażliwość na światło, czy niechęć do symboli religijnych albo słabość na srebro. Można ich rozpoznać jedynie widząc bezpośrednio ich atak na człowieka, obserwując po zachowaniu, lub wyprowadzając z równowagi, gdy widać wtedy u nich powoli siniejące usta od gniewu. To istoty wyglądający niczym ludzie pomijając ich wiecznie młody wygląd, wiek, zdobytą przez lata wiedzę, sprawność fizyczną i jeszcze… sporo innych różnic.
                 -Czekaj, czekaj, czekaj. To ja mam brata, a moja mama nie zginęła spadając ze schodów, gdy miałam 10 lat?
                 -Osoba, której od małego mówiłaś „mamo” nie była nią. Była to tak naprawdę Twoja ciotka, a moja…żona. Kiedy twój Ojciec był na kolejnym wyjeździe grupa Eunuli- jak policzyliśmy później zapewne było ich około 10 wpadła do waszego domu. Twoja matka ze strachu zaczęła wtedy rodzić. Te bestie zabrały Twojego brata, zabiły matkę i uciekły. Zdążyła ona zadzwonić do mnie. Kiedy przyjechałem kilka minut za późno ujrzałem istną masakrę: krew była wszędzie. Oceniłem szybko sytuację: Maryann miała rozerwane gardło, a obok niej widziałem odcisk po leżącym tam wcześniej małym, zakrwawionym dziecku, którego już nie było. Usiadłem i załamałem się, że nie zdążyłem temu zapobiec. Widziałem, że Mary walczyła do samego końca, ślady na jej rękach wskazywały na walkę. Zastanawiałem się co ta biedna kobieta musiała przeżyć parę chwil temu, kiedy rodząc wiedziała, że zabiorą jej dziecko krwiożercze istoty. Nie wiedziałem jak przekazać tę informację Twojemu Ojcu. Nagle zauważyłem, że brzuch Twojej mamy poruszył się. Byłem przekonany, że mi się wydawało, lub, że był to normalny ruch płynów po urodzeniu dziecka. Siedziałem dalej, ale gdy zobaczyłem w brzuchu odcisk małej łapki serce podeszło mi do gardła i zrozumiałem, co Maryann miała na myśli mówiąc „a może szczęście tym razem przyjdzie do nas podwójnie, kto wie?”. Takim oto sposobem pojawiłaś się Ty. Co się stało z Twoim bratem? – do tej pory nie mamy pojęcia, ale nie trudno jest chyba przypuszczać, ze zapewne nie żyje.
                 -Chcesz mi powiedzieć, że banda mrocznych, głodnych zemsty potworów nasłała na moją rodzinę drugą bandę mrocznych, nie posiadających własnej woli potworów, a moja matka nie była tak naprawdę moją matką?
                 -W skrócie… to tak.
Stałam jak strzelona piorunem informacji nie wiedząc, czy się z tego śmiać, płakać, czy co zrobić z usłyszaną właśnie historią jaką przedstawił mi Beorn. Reszta osób stała równie cicho. Odebrało mi mowę, nie wiedziałam kompletnie, co powiedzieć, czy jakie zadać kolejne pytania. Wydawało mi się to być absurdalnie śmieszną historią po prostu… nie mogącą być prawdziwą.
                 -W takim razie co z moim Ojcem? Dlaczego mnie nie szukał? Skoro był jakimś Łowcą mógłby mnie w takim razie w każdym momencie sprowadzić do domu, kiedy uciekłam.
                 -W pewnym momencie faktycznie na chwilę nam się wymknęłaś, ale po części ta Twoja ucieczka była zaplanowana. Edberg przeczuwał, że oni się do niego wybierają, ale nie chciał, by odkryli Ciebie. Naprawdę myślisz, że tak po prostu oddałbym Ci kurtkę z moimi kluczami?
                 -Czyli, że ja uciekłam tak naprawdę według waszego planu?!
                 -Tak to się właściwie przedstawia.
                 -No pięknie… A co się stało z moim ojciem po jego… po… po tym całym zdarzeniu z potworami? Gdzie on teraz jest?
                 -Został spalony według tradycji Łowców, aby Mrocznonoścy nie mogli niepokoić miejsca jego pochówku. W testamencie na pewno napisał Ci miejsce, gdzie chciałby, abyś rozsypała jego prochy.
                 -Dlaczego miałabym robić dla  niego coś, co mi napisał?
                 -Nie rozumiesz nic głupia dziewczyno? Całe życie szkolił Cię, abyś umiała się obronić, abyś… mogła się zemścić, gdy przyjdzie na to czas!
                 -Taaa, jasne, przez co ja miałam zmarnowane pół życia i brak jakichkolwiek kontaktów osobistych, masę siniaków, złych wspomnień i…i…i… nic dobrego! W dodatku miałabym uwierzyć w te wszystkie historyjki?
                 -Chodź, Zobaczysz coś, co mam nadzieję Cię przekona do tego, że mówiłem prawdę.
Weszliśmy za następne drzwi. Te wydawały się być jeszcze większe i grubsze niż poprzednie. Zobaczyłam na końcu małego, ciasnego, szarego korytarzyka drzwi jak do więziennej celi. Zdałam sobie sprawę, gdy dotarły do mnie dochodzące stamtąd dźwięki szamotania się, że to właśnie musiała być jakaś cela.
                 -Jest tutaj jeden Eunul, radzę Ci nie podchodzić zbyt blisko do kraty.
Ostrożnie podeszłam na odległość około metra, by móc choć trochę zobaczyć to, co znajdowało się za małym, prostokątnym okienkiem z kratami. Siedziała tam samotnie dziewczyna – na pierwszy rzut oka dałabym jej maksymalnie 16-17 lat. Piękne, długie blond włosy były w okropnym stanie. Była w całym mokrym ubraniu i brudnym tak, jakby dopiero co wróciła z lasu po miesięcznej próbie szkoły przetrwania. Siedziała przy ścianie z kolanami przy brodzie, patrzyła się pusto w ziemię przed sobą.
                 -To okropne jak wygląda ta dziewczyna! Dlaczego ją tu trzymacie? Mam zgłosić to policji, czy sami z własnej woli ją wypuścicie?
                 -Fakt, dlaczego ją tutaj trzymamy ma dwa powody. Jeden zaraz mam zamiar Ci pokazać.
Wyjął z kieszeni kurtki fiolkę z napisem „A Rh+” – krew… no tak… czego ja się miałam niby spodziewać po tych wszystkich historiach, soku jabłkowego?
                 -Wrzuć to i obserwuj jej reakcję. Jak uznasz, że możesz do nas przyjść na dalszą część rozmowy to zapraszam.
Stałam tak dłuższą chwilę mając wewnątrz siebie bitwę myśli, czy nie wypuścić tej dziewczyny – w końcu to może jakiś urojony pomysł tych ludzi. To tylko biedna, zaginiona nastolatka. Nawet jeśli udałoby mi się otworzyć te drzwi to i tak nie udałoby mi się przedrzeć przez tylu wyćwiczonych Łowców, więc po co dodatkowo mam stresować ją wrzucaniem do celi jakiejś butelki z krwią?
                 Wrzuciłam. To było silniejsze ode mnie. Wewnątrz mnie siedziało to … to zło wierzące, że część z tych historii musiała być prawdą. Butelka upadając rozbiła się chlapiąc po wszystkich ścianach małej celi. Przeżyłam w tym momencie szok. Dziewczyna zerwała się w ułamku sekundy i jak opętana zlizywała ciecz z ziemi. Nie zwracała wcale uwagi ani na swój wygląd, ani na swoje zachowanie. Tak jakby w tym momencie krew była centrum jej świata. Jej tęczówki zrobiły się kompletnie bordowe jak ta krew, a skóra zrobiła się okropnie blada- wręcz…biała. Nie żeby wcześniej wyglądała na opaloną, po prostu jak osoba nie przebywająca na słońcu, ale teraz?! Teraz była ona barwy niczym jej jasne zęby. Ruchy miała szybkie tak, że nie dostrzegałam wszystkiego, co robiła. Po około 30 sekundach z butelki 0,5 litrowej nie zostało nic, niewiarygodne! Dziewczyna dopadła do drzwi wyciągając ręce przez kraty i śliniąc się na mnie, a raczej na sam mój widok. Musiałam się cofnąć. Przyjrzałam się jej lepiej. Oczy straciły ten smutny wyraz i ludzkie spojrzenie, jakie dostrzegałam w nich na samym początku. Usta straciły malinowy kolor i zaczęły się robić sine. Oddychała z otwartą buzią niczym drapieżne zwierzę. Byłam przerażona tym, co widziałam.
                 Stojąc tak narastał we mnie gniew. W końcu to takie monstra zabiły moją mamę, której dlatego nie mogłam nigdy osobiście poznać. Zapewne zabiły też mojego brata, a goście, którzy je stworzyli i nasłali na moją rodzinę dodatkowo zabili mojego ojca. Nie żeby było mi go jakoś specjalnie żal, ale wychodziło na to, że przez jakiś chorych na umysł typków zostałam teraz sama! Wiedziałam, że nie będę mogła tego tak zostawić. Chciałam najlepiej od razu zabić tę Najwyższą Rodzinę i pokazać im, gdzie ich miejsce. Ale skoro do tej pory nie zostało to zrobione przez ludzi znajdujących się w pokoju obok to znaczy, że nie może być to takie łatwe zadanie. W głębi siebie postawiłam sobie to na wagę mojego honoru, aby wypełnić to zadanie. Jestem Anabeth Moonvile i już wiem, dlaczego honor tego nazwiska był tak ważny dla mojego ojca. Osobiście przysięgam, że z równie wielką dumą pewnego dnia wykrzyczę swoje nazwisko do osoby najbardziej odpowiedzialnej za krzywdy jakich doświadczyłam chwilę przed tym jak… ją zwyczajnie zabiję.
                 …Ale najpierw muszę się dowiedzieć jak to zrobić…

piątek, 23 maja 2014

ROZDZIAŁ I



               „Prędkość jest wolnością duszy” – właśnie chyba tak opisałabym najlepiej jak mogę stan w jaki właśnie chciałabym osiągnąć. Jest noc, niebo wydaje się być koloru niemalże czarnego.  Księżyc dziś nie jest obecny na niebie, widać na nim jedynie pojedyncze punkciki, rzekomo- gwiazdy, ale kto by uważał je za istotne w tym momencie … Środek nocy, a jedyną rzeczą podtrzymującą mnie na duchu jest przyjemy wiatr we włosach i dźwięk brzęczącego silnika mojego motocykla. Jadę autostradą mijając po swojej prawej stronie jezioro, o którego nazwie w tym momencie nie mam nawet „zielonego pojęcia”. Lampy wzdłuż ulicy nie działają wszystkie, więc nie ma tu za wiele światła. Gość przede mną gwałtownie hamuje tak, że ledwie udaje mi się uniknąć z nim zderzenia. Po raz kolejny karcę siebie w duchy, że przy tak nieuważnej jeździe i zamyślaniu się daleko nie zajadę. Ale … zaraz to uczucie niepokoju mi mija, ponieważ nerwy okazują się silniejsze od zamartwiania się o swoje bezpieczeństwo i szczerze nie interesuje mnie to, jak zakończy się dzisiejsza noc. Liczy się tylko adrenalina z jazdy. Sprawnie odkręcam mocniej manetkę dodając szybko gazu. Lewym pasem zwinnie wyprzedzam każdy napotkany pojazd. Nikt raczej mnie nie wyprzedza z prędkością na liczniku blisko 250km/h. To wcale mi nie wystarcza, jadę dalej… nie zwalniam. Mam ochotę krzyczeć i oddać gdzieś swoje emocje, mam ochotę… uciec od swoich myśli i ostatnich wydarzeń.
             Patrząc na kokpit maszyny zauważyłam świecącą się lampkę wskazującą, że paliwa w baku jest już niewiele. Po przejechaniu kilku kilometrów zjechałam na paskudnie wyglądającą stację benzynową z równie paskudnie wyglądającą restauracją. Nazwa ,,Caffe Station” nie była w najlepszym stanie. Neon z szyldu był brzydkiego, blaknącego, niebieskiego koloru i wyświetlał raczej tylko „afe taion”. Zalałam bak do pełna – w końcu wiedziałam, że zanim emocje mi opadną czeka mnie jeszcze wiele kilometrów drogi. Idąc do kasy minął mnie gburowato wyglądający facet wraz z córką w wieku może 12 lat. Standardowo- jak można było się spodziewać w sklepie kupił tę gorącą kawę o której informował szyld lokalu. Jakoś z góry niewiadomo czemu odrzuciło mnie od niego, a na twarzy pojawił się krzywy grymas. W głowie zakołowała się myśl: to właśnie przez takiego typu ludzi - traktujących auto jak relaksacyjne siedzenie niczym na domowej sofie w rodzinnym klimacie, przy jedzonku, gorącej kawusi w kubku, mających gdzieś, co dzieje się wokół nich – ginie najwięcej kierowców jednośladów. Wygoda wprawia ich po prostu w mylne wrażenie bycia ,,królem autostrady”. Myślę, że jeszcze najlepiej brakowałoby im tylko poduszki do snu, nie mówiąc  już o tym, żeby ktoś miał od nich wymagać, aby częściej spoglądali w lusterka… I po raz kolejny, gdy już prawie emocje mi opadły, to znów się we mnie zagotowało z powodu śmierci kierowców jednośladów, a przecież ten człowiek mógł być całkiem porządnym kierowcom…
             Sprzedawca niezbyt przystojny właśnie puścił do mnie oczko. Nawet nie zareagowałam na ten gest,  ponieważ nie miałam teraz żadnej ochoty na zawieranie jakichkolwiek znajomości. W swoim życiu raczej odwykłam od towarzystwa, miałam tylko czas głownie na zajęcia, które ciągle robił mi ojciec… Podziękowałam mu za zaproponowane ciastko, które wyglądało jakby było zrobione jakiś tydzień temu. Z powrotem założyłam kask i udałam się w stronę motocykla. Wsiadając spojrzałam jeszcze raz, dla pewności na sakwy przypięte po bokach, czy aby na pewno są dobrze się trzymają. Miałam tam wszystkie swoje niezbędne rzeczy, które wzięłam ze sobą wychodząc w pośpiechu z domu.
             Seria wydarzeń, która sprawiła, że jestem teraz właśnie tu – setki kilometrów od domu zaczęła się 5 dni temu. Wspomnienia znów napłynęły mi do głowy…
Pani na lekcji WF znów nie podobały się moje nowe siniaki, które próbowałam po raz kolejny usprawiedliwić potknięciem się na schodach. Tym razem trening ojca był tak ciężki, że wyglądałam bardziej jak potłuczona śliwka, a nie jak normalna, 18-letnia dziewczyna. Miałam tego po dość po dziurki w nosie. Tego samego nieszczęsnego dnia, a był to 27 marca, kiedy to pogoda z dnia na dzień robiła się coraz piękniejsza, gdy wracałam ze szkoły zadzwonił do mnie przyjaciel Gregor z informacją, która uczyniła mi dziurę w sercu.
             -Cześć Ana, możesz rozmawiać?
Cały Greg… jak zwykle musi się przywitać zdrobnieniem od mojego imienia, którego nie lubię – Anabeth. Imię to brzmi dość sztywnie i ludzie często się śmieją, że pewnie urwałam się z jakiejś rodziny, gdzie rodzice są Gotami, ponieważ dla nich brzmi nieco mrocznie. Ana to zdrobnienie, które lubiłam i akceptowałam, gdy ktoś tak do mnie mówił.
             -Tak, mogę. Właśnie wyszłam ze szkoły, więc mam tylko kilak minut zanim dojdę do domu. Co chcesz?
             -Mam ważną informację, a nie chciałem dzwonić kiedy będziesz w domu, by Twój ojciec nie dowiedział się o naszych kontaktach i nie zrobił Ci dodatkowego treningu, jak nie ewentualnie domowej apokalipsy. Ale tak na serio- powiedział tonem, który zmroził mi krew w żyłach.- wczoraj były wyścigi nocne, nie mogłem się do Ciebie rano dodzwonić.
Zamarłam, stanęłam w miejscu. Znałam Grega -  nie dzwoniłby do mnie tylko z informacją o opuszczonych przeze mnie wyścigach nocnych …
             -Co się stało? –wyrzuciłam z siebie wręcz rzeczowo.
             -Ana, ale proszę Cię, tylko spokojnie… -przerwał parę sekund po czym dodał- Mike nie miał wczoraj szczęścia… nie wyrobił się na zakręcie i wpadł w poślizg.
Przełknęłam ślinę i z trudem złapałam oddech. Wiedziałam co to zapewne oznacza, ale nie chciałam dopuścić do siebie myśli o utracie kolejnego bliskiego przyjaciela.
             -Co Ty chcesz przez to powiedzieć? Nie mówisz chyba, że …?
             -Tak, właśnie to chcę powiedzieć. Pożegnanie odbędzie się jutro w kościele św.Leonarda o godzinie 12, prześlę Ci sms z dokładnym miejscem wcześniejszego spotkania motocyklistów do przejazdu. Mam nadzieję, że jakoś uda Ci się oszukać ojca, aby wyrwać się z domu. I proszzz….
Rozłączyłam się, nie wytrzymałam. Każdy z nas bierze pod uwagę niebezpieczeństwo tego, co może się stać na drodze, ale zawsze takie zdarzenia uderzają w serce z taką samą siłą, szczególnie, gdy dotyka to któregoś z naszych przyjaciół. Musiałam usiąść na ławce i pomyśleć. Jutro jest sobota… nie ma opcji, żeby oszukać tatę i wymigać się od tego jego chorego ćwiczenia. Odkąd skończyłam 10 lat każdego dnia rozkazuje mi trenować ze sobą „milion” rodzajów broni – od mieczy, po nowoczesne karabinki MP4, MP7, czy starodawne łuki, kusze i włócznie. Do tego były jeszcze sztuki walki i wszystko, co ze sportem związane. Nieraz próbowałam się sprzeciwić, przecież to jawne uczenie swojego dziecka przemocy, ale powiedział, że jeżeli nie będę się słuchać to nie będzie opłacał mojej szkoły i będę mogła pomarzyć o wychodzeniu gdziekolwiek z domu…
             „Aby porządnie móc się obronić musisz umieć wszystko. Wszystko i perfekcyjnie. Do perfekcji potrzeba codziennego treningu”- to właśnie słyszałam od niego niemalże każdego dnia. Już sama nie wiem ile razy to zdanie pojawiło się w moich uszach, ale za każdym razem brzmiało to tak samo- stanowczo, głosem nieznoszącym sprzeciwu, tak, jakby od tego miało zależeć Twoje życie. W takich właśnie momentach żałowałam, że nie mam mamy.
Gdy wracając ze szkoły, dokładnie tydzień przed moimi dziesiątymi urodzinami zastałam w domu tatę rozmawiającego z grupą policjantów. Wszędzie przed domem stały radiowozy, zauważyłam też kolegów z taty pracy, którzy zawsze mnie przerażali swoim wyglądem i oschłym podejściem do ludzi. Zanim zdążyłam podbiec do taty z pytaniem „co się stało?” jeden z nich zauważył mnie, spojrzał na tatę, który skinął mu głową, chwycił i bocznym wejściem zaprowadził do pokoju zamykając mnie samą bez żadnego słowa wytłumaczenia. To, co było później długotrwale zapadło mi w pamięci…
          Okej, to by było na tyle wspomnień w chwili obecnej sprzed lat, mamy nie ma i tyle.
Tego dnia, kiedy zadzwonił Greg tak zamyśliłam się idąc powoli do domu, że niespodziewanie szybko znalazłam się pod swoim domem.
             -O! Dobrze, że nareszcie już jesteś. Co tak późno? Zgubiłaś się po drodze, czy co?Droga z Twojej szkoły trwa zaledwie 7 minut i więcej chyba nie ma gdzie zbłądzić. Szybko przebierz się na trening i chodź do salki w piwnicy.
Nooo nie… akurat w momencie, kiedy chciałam już zdecydować się na nie wrócenie do domu tata akurat musiał iść wyrzucać śmieci i mnie zauważyć – co za pech! W taki dzień, po takich emocjach nienawidziłam do szczególnie za to jak się odnosił w stosunku do mnie. Wchodząc do kuchni zaczęłam się zastanawiać nad jutrzejszym dniem.
             -Pani od WF może będzie znów do Ciebie dzwonić
             - Czego znowu ma niby chcieć ode mnie ta kobieta? Co? Nie ćwiczysz na lekcjach? Bo jeśli tak, to wiedz, że tylko i wyłącznie będzie to Twoja wina i to Ty będziesz ponosić tego konsekwencje, nie ja!
             -Ćwiczę i to niestety nie tylko w szkole- tata puścił tę uwagę jakby jej nie było-Twoje treningi wystarczają mi aż ponad to, uwierz mi…
             -Powiedziałem Ci już nie jeden raz, że nie interesuje mnie Twoje zdanie w sprawie treningów i nie chcę słyszeć żadnych komentarzy. Szkoła jest Twoim interesem, a jak nauczycielka zadzwoni to ją szybko zmyję, żeby się odczepiła!
Wiedziałam, że tym razem Pani Dwyernlock nie odpuści tak łatwo, ale nie wolałam wchodzić dalej w ten temat widząc reakcję ojca. Tego dnia miałam ochotę nie oglądać go najlepiej wcale, ale nie miałam innego wyjścia.
             -Jutro o godzinie 12 muszę jechać zrobić szkolny projekt z biologii – rzuciłam, zanim mój mózg zdążył zaprotestować i przemyśleć „milion” złych reakcji ze strony taty…
Ojciec spojrzał na mnie jakbym powiedziała mi co najmniej, że właśnie wyrzuciłam mu na śmietnisko całą piwnicę jego broni i starannie podpaliłam… w zasadzie to nabrałam ochoty, by kiedyś mu tak uczynić.
             -Nie ma takiej opcji
Krótko i stanowczo.
             -Ale ja muszzz…
             -Powiedziałem NIE! Szkoła obędzie się bez Twojego jednego projektu, trening w tym momencie powinien być dla Ciebie istotniejszy niż takie pierdoły.
W tym momencie do kuchni cicho wszedł Beorn – przyjaciel taty pomagający mu w szkoleniu mnie najczęściej z zakresu tajskich sztuk walki, medytacji i psychoanalizy zachowania przeciwnika. Chyba jedyna dla mnie miła osoba z całego tego grona. Czasami w duchu wolałam udawać, że to on jest moim prawdziwym ojcem.
             -Ooo co znowu te krzyki? Nie możecie choć raz spróbować się dogadać? –zapytał z miną na twarzy w stylu „jak zwykle u Was to samo”
             -Nic istotnego. Zdecydowałeś już, kiedy zabierzesz Anabeth na szkolenie do Enzo? Ja nie mam teraz na to czasu, jest sporo spraw do załatwienia w tym mieście.
             -Tak, konkretnie to dzisiaj, właściwie to jak najszybciej, bo czas goni również mnie, a dokładnie w tym celu przyjechałem.
COOOooo! NIE ! Dlaczego akurat dziś? Miałam ochotę krzyczeć, zapytać się do oczami „dlaczego mi to robisz?” powiedzieć mu „proszę, nie dzisiaj”, ale tata mnie wyprzedził…
             -Masz 20 minut, spakuj najważniejsze ubrania, zeszyty z notatkami z taktyki terenowej, niezbędnik przetrwania i alarmówkę. Nie zapomnij o amulecie.
Wybiegłam z kuchni. W swoim pokoju od razu zaczęłam pakowanie się, ale nieco inne niż powiedział mi ojciec. Decyzję podjęłam chyba już wewnątrz siebie wcześniej, może nie do końca będąc tego świadomą. Wzięłam parę ubrań, dodatkowy telefon, zdjęcie mamy i całe oszczędności jakie udało mi się zgromadzić. Amulet dziwny, niewiadomo po co, od jakiś zabobonów- zostawiłam. Nie miałam zamiaru słuchać ojca ze świrem, jakby naszą planetę miało nawiedzić co najmniej UFO.
             -Aaaanabeth, długo jeszcze będziesz kazała Beornowi czekać?
Jej, jaki jego głos był irytujący… Wychodząc z pokoju mocno trzasnęłam drzwiami, aby pokazać moje podejście i zdanie do całej tej sytuacji.
             -Czym jedziemy?- zapytałam chłodno
             -Moim motocyklem. Przypnij sakwy, weź swój kask, a ja już idę.
Wyjechaliśmy około godziny 16 w stronę Nowego Orleanu. Droga wydawała się ciągnąć bez końca. Jechało się długo, ale to nie przeszkadzało w niczym. Beorn był bardzo dobrym kierowcą- prowadził delikatnie, ale jednocześnie pewnie wyprzedzał każdy napotkany przez nas po drodze pojazd. Na pustych i równych drogach wskazówka na „blacie” nie schodziła praktycznie poniżej 190km/h. Lubiłam z nim jeździć – to on „zaraził” mnie miłością do jednośladów. Pamiętam ten dzień, kiedy jako dziecko zapytałam się „Dlaczego wujku ty tak właściwie jeździsz? Nie lepiej Ci jechać wygodnie w samochodzie, a nie w takiej skurzanej, czarnej kurtce w taaaki upał?”- miałam może wtedy z 5 lat. Pamiętam nie tyle ten dzień, nie tyle to pytanie, co – jego odpowiedź. Zrobił poważną minę, jakby miał wygłosić coś naprawdę ważnego – „Widzisz moja Ano… to jest po prostu taka emocjonalna więź, coś jak miłość. Trochę jak Twoja przyjaźń do Twojego misia… Wiesz, że On nic Ci nie powie, ale cieszysz się z tego, że go masz. Bo po prostu cztery koła samochodu mogą ruszyć Twoje ciało, ale dwa koła motocykla ruszą już Twoją duszę”. Uśmiechnęłam się z powodu tego wspomnienia…
             Około godziny 23 widząc przy drodze jakiś zjazd z restauracją poklepałam Beorna wskazując mu na to miejsce. Lokal okazał się raczej miejskim barem, w którym był spory tłum tańczących ludzi do muzyki klimatów disco polo. Lokalni faceci standardowo wspomagali się napojami z baru, po czym próbowali znaleźć sobie partnerkę na parkiet. Zauważyłam, że kelnerka w średnim wieku najwyraźniej ma w głowie jakieś zmartwienia, a już na pewno dość przebywających tutaj ludzi i najchętniej poszłaby już do domu. Postaraliśmy się szybko znaleźć wolne miejsca, żeby nie zwracać na siebie uwagi lekko podpitych gości. Dwa miejsca w lewym rogu lokalu znajdujące się za małą półścianką okazały się strzałem w dziesiątkę.
             -Jak droga? Żadnych problemów tam z tyłu?
             -Tak, wszystko okej, tylko w zasadzie… teraz mi trochę zimno jak zostawiłam swoją kurtkę w sakwie…
             -Masz, załóż sobie teraz moją- uśmiechnął się jak stary, dobry przyjaciel
             -Dzięki, serio-uśmiechnęłam się lekko-Wiesz co? Zanim przyniosą nam jedzenie to ja może poszukam sobie jakiejś toalety
             -Mam iść z Tobą? Dużo tu ludzi w końcu…
             -Nie no co ty, pilnuj nam miejsc, bo będzie później problem i co? – uśmiechnął się znów na ten mały żarcik- Nie mam w końcu 10-ciu lat, a bijatyka to dla mnie nie tylko gry komputerowe. Spokojnie, dam sobie radę
Lubił gdy robiłam z siebie „dorosłą, dumną damę”, która jest mimo wszystko niezależna. Lubił też, gdy mówiłam, że nie mam 10-ciu lat – to chyba wywoływało w nim dobre wspomnienia. Teraz mogłam spokojnie iść licząc na to, że mój żart naprawdę się udał i Beorn niczego nie świadomy zostanie na swoim miejscu. Wychodząc z baru sprawdziłam jedną rzeczy –tak, kluczyki od Harleya Beorna były w kieszeni jego kurtki. Łazienka nie była dla mnie w tamtym momencie istotna. Wsiadłam na ten jego motocykl myśląc o tym, co pomyśli sobie o mnie i moim zachowaniu mój opiekun i o tym, co zrobi mój ojciec, gdy dowie się, że zabrałam maszynę i odjechałam.
             Bardzo długo gnałam przed siebie nie zwalniając praktycznie wcale. Czułam w kieszeni swojej kurtki wibracje ciągle dzwoniącego telefonu. Po przebyciu około 100 kilometrów zdecydowałam się na oddanie Harleya do komisu. Był za bardzo charakterystyczny i łatwo byłoby go zlokalizować. Wymieniłam go na całkiem dobre Suzuki GSX-R koloru białego i jeszcze dostałam do niego sporo pieniędzy dopłaty. Byłam zadowolona. Mimo, że dobrze jeździło mi się na „laluni” opiekuna to jednak preferowałam modele bardziej sportowe. Podobało mi się zginanie się na zakrętach, szybkie przyspieszenie, siedzenie jak zawodowy, rajdowy kierowca – tak po prostu „z charakterem”. Mimo faktu, że nabyłam całkiem fajny i szybki motocykl czułam lekki żal, bo wiem, że właściciel Harleya był do niego bardzo przywiązany. W kiosku obok kupiłam nową kartę do drugiego telefonu. Swój wyłączyłam – naoglądałam się filmów, gdzie uciekających znajduje się po sygnale telefonu i wolałam nie ryzykować tym samym. Udałam się też do najbliższego pubu i zamówiłam zimną lemoniadę. Obok mnie, przy barze usiadł jakiś facet bezczelnie cały czas mi się przyglądając.
             -Taka ładna paniusia, a siedzi sama?
             -Nawet nie próbuj, nie mam ochoty na rozmowę.
             -Widocznie masz jakiś problem. Napijesz się? Ja stawiam
             -Mówiłam spieprzaj, nie będę dwa razy powtarzać.
Przyjrzałam mu się uważniej. Był dobrze zbudowany. Facet o czarnych włosach i kolorem oczu mocnej czekolady. W zasadzie- dobre ciastko.
             -Jeden drink jeszcze nikomu nie zaszkodził, a może i pomoże na te Twoje problemy.
             -Prowadzę. Nikt nie mówił, że mam problemy, a jeśli nawet to w przeciwieństwie do Ciebie nie rozwiązuję ich wódką i desperackim poszukiwaniem kontaktów przy barze.
             -Huh- zaśmiał się- zawsze masz taki cięty język?
             -A Ty zawsze jesteś tak nieznośny dla obcych?
Uśmiechnął się, w sumie… to nawet ładnie.
             -Widziałem Cię jak przyjechałaś. Fajna maszyna. Powiem Ci, że oryginalnie, niewiele dziewczyn decyduje się na jazdę motocyklem.
             -A widzisz, to wszystko po to, by  takich natrętów jak Ty – podkreślając mocno to słowo- na trasie trzymać jak najdalej od siebie… - nie mogłam powstrzymać się od szyderczego uśmiechu wskazującego, że jestem zadowolona ze swojej ciętej riposty.
Pan o ciemnoczekoladowych oczach spojrzał przed siebie zamyślony, znów się uśmiechając.
             -Przepraszam- zwrócił się do barmanki- może ja również poproszę o zimną lemoniadę, najwyraźniej na koleżankę działa wyjątkowo chłodząco…
             -Nie jestem Twoją koleżanką.
Zapłaciłam za lemoniadę, obrzuciłam gościa ostatnim spojrzeniem i opuściłam lokal.
             Heeej! Jestem Matthias, może zdradzisz mi swoje imię? –usłyszałam wsiadając już na motocykl. Nie miałam zamiaru mu się przedstawiać, akurat, tez mi coś…
             -Możesz sobie pomarzyć.
I pojechałam.
             Dlaczego wracam do tych wszystkich wspomnień akurat teraz? Moja wyprawa ma na celu właśnie oczyszczenie się z ostatnich problemów. Jak zwykle analizuję sytuacje dla mnie ważne krok po kroku rozmyślając się nad nimi. Jest środek nocy – właśnie zatrzymały mnie na drodze światła. Od dnia tej ucieczki z domu i tych zdarzeń minęło już 5 dni. Jest pusto,  nie ma obok mnie żadnego auta. Właśnie nadjechał motocyklista machając do mnie na powitanie lewą ręką. Dostałam dziwnego uczucia jakbym gdzieś widziała już ten sposób poruszania się. Jakbym gdzieś widziała tą osobę, ale byłam raczej pewna, że to żaden ze znajomych z mojego rodzinnego miasta.
             -Cześć piękna!- usłyszałam krzyk zza kasku.
Przyjrzałam się. Drogie, piękne Ducati Panigale koloru czarnego z bordowymi, wręcz krwistymi wstawkami na owiewkach. Buty i rękawice ze znanej firmy odzieży motocyklowej –Alpinestars, a kombinezon i kask z Dainese. Duży kasy, nadziany koleś, więc to już z pewnością żaden ze znanych mi kumpli. Światło zmieniło się na zielone, a ja szybko wystartowałam , choć wiedziałam, że jego motocykl i tak jest znacznie szybszy od mojego. O dziwo jechał on na równi ze mną przypatrując się jak ja jadę. Wskazał mi pobocze, więc zjechałam – bo niby czemu nie? W końcu byłam teraz wolna, tata nie mógł kontrolować moich znajomości. Przez te 5 dni zawzięcie jechałam przed siebie w zasadzie to uciekałam przed własnym cieniem w strachu, że ojciec mnie dogoni i znajdzie. Przez cały ten czas nie pozwoliłam sobie na nawiązanie jakiejkolwiek znajomości nie chcąc tracić czasu, a może się obawiając, że ktoś okaże się znajomym lub wysłannikiem ojca. Pierwszy raz poczułam się tak naprawdę wolna i nie chciałam tego stracić. Odwróciłam się w siedzeniu motocykla w stronę nieznajomego. W tym momencie akurat on zdjął swój kask.
             -My się chyba skąś znamy, nieprawdaż? –rozpoznałam ten melodyjny głos.
             -Przepraszam, ale co to ma być do jasnej cholery? Śledzisz mnie, czy co? Ktoś dał Ci takie zlecenie?
             -Heeeej mała, spokojnie. To tylko czysty przypadek, że na Ciebie natrafiłem. Zatrzymałem się na światłach, bo rozpoznałem Cię po motocyklu.
             -Taak jaaasne! Minęły 4 dni od spotkania w barze w Yellowrock, a Ty chcesz mi powiedzieć, że tak po prostu przypadkiem widzimy się paręset kilometrów dalej?
             -Dziewczyno… zastanów się, ileż to autostrad i głównych dróg jest od tego wsiowego miasteczka w tym kierunku? Tak się składa, że tylko jedna połączona w jeden ogromy, długi pasek przez te tereny. Nie widzę problemu przez który nie mógłbym Cię po prostu na tej drodze dogonić –uśmiechnął się
Po raz pierwszy miałam ochotę wrócić po prostu do domu. W tym oto momencie nie wiedziałam już, czy poczucie niebezpieczeństwa ze strony tego faceta jest słuszne, czy jednak to chory wymysł mojego umysłu. W końcu moje jedynie 18 lat nie dawało mi talonu na zdobycie całej potrzebnej, życiowej wiedzy. Odepchnęłam te myśli od siebie -„A, co mi tam” pomyślałam i odwzajemniłam uśmiech.
             -Dobra, to ja przepraszam, mam chyba paranoję. Wydaje mi się, że w ramach przeprosin jestem Ci wina wypicie tego drinka, ale musisz mi chociaż przypomnieć swoje imię
             -Oooo nie, najpierw to należy mi się poznać Twoje imię. Aż nie mogę uwierzyć, że nie zapamiętałaś imienia tak bardzo czarującego kolesia z pierwszego-lepszego napotkanego na drodze baru! Jesteś okrutna
I znów mina cwaniaka, ale nie powiem, że nie podobał mi się jego humor. Intrygował mnie.
             -Jestem Ana
             -Ana? I nic, tylko tyle? Po prostu – Ana? To jest Twoje pełne imię?
             -Tak mówią na mnie znajomi. Tak naprawdę powinnam przedstawić się Anabeth, ale nie lubię tego imienia.
             -Nie rozumiem, piękne imię. Nie wiem, co tutaj ukrywać
             -Nie dochodź się, nie lubię i tyle!
             -Dobrze, w takim razie Ana. Znajdziemy dalej może jakieś przyzwoite miejsce do spędzania tego wieczoru.
             -Komu w drogę, temu czas –podsumowałam odpalając motocykl i zakładając kask.
Specjalnie wystartowałam pierwsza. Nie lubię być uzależniona od mężczyzn. Nie lubię być druga. Nie lubię przegrywać. Po prostu lubię pokazywać gdzie moje miejsce- na przedzie.
             Po jakiś 15 minutach nieustannego ścigania się, ale już bardziej w formie rozrywki, niż zaciekłej walki znaleźliśmy fajną, małą restauracyjkę na poboczu. Dosłownie. Budynek wielkości jednego naprawdę dużego pokoju stał zaraz przy drodze! Zajęliśmy miejsca. Po rozejrzeniu się okazało się, że cała ta restauracja urządzona jest w klimatach idiańskich.
             -Niebanalnie urządzone, nie ma co- skomentował Matthias najwyraźniej nieco rozbawiony
Zza baru wyszła do nas starsza kobieta, Indianka – wnioskuję, że zapewne właścicielka tego miejsca.
             -Co mogę Państwu podać?
Matthias podniósł głowę znad telefonu, w którym właśnie coś pisał i stało się coś dziwnego. Kobieta najpierw spojrzała na niego tak, jakby rozpoznała w nim starego znajomego, po czym jej oczy napełnił jakby strach. Nie wiedziałam o co chodzi. Gdy spojrzała na mnie uważnie mi się przyjrzała i spojrzała jakby wgłąb mnie.
             -Diethe y and cieme Ed yrvse binde I rafis tersime lazuli in yersich lazuli.
             -Przepraszam, co Pani powiedziała ?
             -Pewnie chciała Cie po prostu przestraszyć jakąś dziwną legendą – powiedział szybko Matthias robiąc się dziwnie przerażony, ale chcąc to ukryć – Przepraszam, że pytam tak eee, no od razu, ale podróżujesz tak dużo i yyy, czy ty w ogóle widujesz się z rodziną, czy od niej uciekłaś, czy jak to jest?
             -Dlaczego o to pytasz?
             -Tak po prostu, nie wiem. Może po prostu przydałby Ci się z nimi kontakt – zaśmiał się nerwowo –znaczy, mam na myśli, może poprawiłby Ci humor czy coś.
             -Czyli jednak nasłał Cię na mnie mój Ojciec?
             -Przepraszam dziecko- wtrąciła się kobieta- ale sądzę, że Twój kolega ma rację. Czuję od Ciebie taką aurę, która podpowiada mi, że powinnaś się skontaktować z rodziną.
             -Ana, po mojemu po prostu wyciągnij telefon i do nich zadzwoń.
Nie wierzyłam nigdy w jakieś takie… zabobony, wróżki, Indianki czy inne bzdury, ale mimo to wzięłam swój stary telefon i włączyłam go. Super… 72 nieodebrane połączenia od Beorna… ale zaraz… 64 połączenia były w ciągu ostatniej godziny, a nie całych tych 5 dni! Nie zapowiadało się fajnie… Rozumiem ojciec na pewno mnie szukał na wszelkie możliwe sposoby, ale telefony od Beorna i to jeszcze w takiej ilości zaczęły się dopiero dzisiaj.
             -Pójdę zadzwonić- powiedziałam jednocześnie wstając od stołu. Oboje spojrzeli na mnie – każdy z innymi emocjami na twarzy o to, że postanowiłam nie robić tego przy nich.